nie powiniem, bo wypiłem to czerwone wino

190 16 9
                                    


Mały mętlik w mojej głowie powstawał stopniowo przez ostatnie dwa dni. Wszystko gryzie się ze sobą, jak dwa wściekłe psy. Nie wiem sama, co mam czuć.

Mam ochotę gdzieś się wyrwać. Po kilku dniach terapia staje się nad wyraz uciążliwa i choć ma przynieść wyczekiwaną ulgę, nie mogę się na niej w pełni skupić. Moje myśli krążą wokół ciemnozielonych oczu Filipa Szcześniaka.

Siedzę w głównej części mojego pokoju i piję ciepłą kawę. Brakuje mi siostry. Wszystko byłoby inne gdyby tylko tu była. Ze mną.

W pokoju rozlega się pukanie do drzwi. To pewnie pan Cieszyński. Na pewno chce powiadomić mnie o jakiejś dzisiejszej zabawie.
Dziś zamierzam mu odmówić. Powoli zbliża się wieczór.

— Panie Cie... — już mam wyrazić moją dezaprobatę, na zdanie z ust pana Cieszyńskiego, które wyobraziłam sobie w mojej głowie, ale gdy podnoszę wzrok momentalnie milknę.

— Co się tak gapisz? — rzuca arogancko i przesuwając mnie na bok wchodzi do środka.

— Gapić się nie można? — wywracam oczami ukrywając irytację i zamykam za nim drzwi. Nawet nie zdążyłam odmówić, a on i tak wszedł jak do siebie.

— Świat dalej mnie zaskakuje, nieprawdopodobne. — mruczę w nadziei, że chłopak tego nie usłyszy. Chyba nie usłyszał, bo zaczyna bawić się jakaś kartką leżąca na stoliku.

Mój list!

— Oddawaj to! — podbiegam do chłopaka jednak ten wstaje zanim zdążam wyrwać mu z rąk świstek papieru.

— Może gdybyś była milsza. — fuka. Zaczyna czytać list w myślach, przez co obniża trochę rękę i mogę mu go wyrwać. Udaje mi się.

— Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy. — odpieram zła. To moje prywatne rzeczy.

— Biedactwo. — mruczy jak do dziecka.

— Po co tu przylazłeś? Żeby zepsuć mi humor? Jeśli tak to gratulacje, udało ci się. — odwracam się w jego stronę. Powoli i starannie składam list i chowam go do kieszeni.

— Nie w tym rzecz. — uśmiechnął się. Nie mam pojęcia o czym mówi. Atmosfera robi się dziwnie nieprzyjemna za każdym razem gdy jest obecny.

— Co cię tak bawi? — spoglądam z irytacją na uśmiechającego się ukradkiem bruneta.

— Przynajmniej spróbowałem, ale to i tak nie ma sensu. — znowu się uśmiecha. Przez chwilę ślepo wpatruje w ścianę, ale zaraz wstaje i kieruje się do wyjścia.

— Ale co nie ma sensu? — krzyczę za nim, ale on nie reaguje. Podchodzę do drzwi i patrzę jak wychodzi. — Filip! — próbuje zwrócić na siebie uwagę mężczyzny.

Lecz to na nic. Zamyka za sobą drzwi, których skrzypnięcie powoduje ciarki na moich ramionach.


filip

Siedzę nad tą kartką już dobrą godzinę, a jedyne co mi przychodzi do głowy to powtarzające się w mojej świadomości zdanie sprzed kilku minut, moja bezradność i złość na twarzy dziewczyny. Obiecałem sobie przestać o niej myśleć.

Przyjechałem tu żeby przywrócić moją dawną kondycję psychiczną, lecz to również nie idzie mi najlepiej.

W ciszy która panuje w pokoju, nagle rozbrzmiewa pukanie do drzwi. Z jednej strony mam cichą nadzieję, że zobaczę tam ją, a z drugiej ogarnia mnie złość.

Otwieram drzwi i spoglądam na osobę, która tu zawędrowała. Okazuje się, że moje nadzieje nie zostały wzięte przez Boga nawet pod najmniejszą uwagę.

hotel marmur. hemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz