zepsuta płyta dvd

197 15 8
                                    



Leniwie uchylam jedną z powiek i mozolnie rozglądam się po pokoju. Gdy zauważam, że wcale nie jestem u siebie podrywam się do góry, czego natychmiast żałuję. Ból głowy uderza we mnie ze zdwojoną siłą, na co jęczę.

Siadam do pionu i rozglądam się po pomieszczeniu. Zsuwam z siebie jasny koc w gwiazdki. Dopiero teraz czuję jak bardzo spocony jestem. Koszulka lepi się do mojej skóry, w niektórych miejscach.

Natychmiast ją z siebie ściągam. Narzucam ją na jedno ramię i dopiero teraz próbuje powoli wstać. Udaje mi się.

Składam koc i kładę go na swoim miejscu. Nie mogąc powstrzymać mojej ciekawości, zaglądam do jej sypialni. Smacznie śpi. Wygląda tak niewinnie i beztrosko, prawie jak dziecko. Chce podejść nieco bliżej, ale gdy podłoga lekko skrzypi od razu się wycofuję.

Kieruję się w stronę wyjścia. Cichutko ziewając, łapię za klamkę i powoli otwieram drzwi.

— Filip? — na twarzy Mateusza pojawia się niemałe zdziwienie. Rzekłbym nawet, szok w najczystszej postaci. — Co ty tu... —jeszcze bardziej wytrzeszcza oczy. Ja już wiem co sobie pomyślałeś, kolego.

I dobrze nie będę go wyprowadzał z błędu. Niech sobie wszystkie włosy powyrywa myśląc nad tym.

— Dalia jeszcze śpi. — mijam go we framudze i odkluczając drzwi mojego pokoju wchodzę do środka.




dalia

Pocałował mnie.

To zdanie krzyczy własnym głosem w mojej głowie. Nie umiem go stłumić, przywoływując nawet najbardziej ekscytujące wspomnienia z mojego życia. Czuję, że ta informacja z każdą sekundą rośnie w siłę i krzyczy coraz głośniej.

Niezliczoną ilość razy próbowałam sobie tłumaczyć, że przecież był zalany w trupa jak doktor Lubicz, że na pewno nie o to mu chodziło, że to nic nie znaczy. Że to wszystko to brednie!

Łapię w końcu oddech. Wstaje z łóżka i udaje się po cichu do salonu, aby nie obudzić, śpiącego tam Filipa. Jednak zamiast niego na sofie siedzi ktoś zupełnie inny.

— Filip?! — krzyczę przestraszona. Omal nie dostając zawału, kurczowo łapię się za serce. — Boże, Mateusz. To ty. — to zdanie brzmiało co najmniej jak zawód. Co w ogóle nie było moim celem.

— Tak, cześć. — nerwowo się zaśmiał. — Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. — uśmiechnął się życzliwie. Od kiedy do mnie można od tak sobie wchodzić?

— Nic się nie stało. — podchodzę do aneksu kuchennego i wypijam całą szklankę wody. — Widziałeś Filipa? — pytam.

— Wyszedł. — odparł bez zastanowienia. — Nie chciałem, żebyś została sama. Wybacz. — ponownie się uśmiechnął i nerwowo podrapał po karku.

— Spoko. Rozumiem. — odparłam. Właśnie, że nie spoko i nie rozumiem. To trochę dziwne.

— Miałabyś może ochotę wyjść wieczorem do sali bankietowej? Będzie koncert i dobre drinki. — rzuca, spoglądając na mnie. Czyli przyszedł tutaj mnie zaprosić na drinka...

— Jasne. Brzmi fajnie. — uśmiecham się do chłopaka i mając nadzieję, że ten sobie pójdzie zaczynam myć brudne kubki, które w zlewie stoją od wczoraj.

— W takim razie, widzimy się później. — wstał z sofy i zmierzył mnie ostatni raz wzrokiem, uśmiechając się. Po chwili znika ł mi z pola widzenia. Trzask drzwi i mogę odetchnąć. Ufff. Chwila spokoju, tego mi brakowało.

Odstawiam wszystkie kubki na suszarkę obok zlewu i udaję się najpierw do sypialni, następnie do łazienki, aby się przebrać.

Splatam włosy na kok, przyglądając się w lustrze moim piegom i pieprzykom na twarzy, które o tej porze roku były... intensywne, nie będę kłamać. Kątem oka dostrzegam bluzkę, całą poplamioną krwią należąca do nikogo innego jak do Filipa Szcześniaka.

Przebieram się raz, dwa i wychodzę na wielki hol. Zamykam drzwi na klucz. Przechadzając się wielkim korytarzem, rozglądam się na wszystkie strony, podziwiając nietypową architekturę tego miejsca oraz elementy niecodziennego wystroju.

Gdy już prawie docieram na jego koniec, moją uwagę przyciąga otwierająca się winda, a w niej dwojga ludzi, całujących się bardzo namiętnie. Myślę sobie, że to takie romantyczne, jednak gdy podchodzę nieco bliżej, ta wizja nagle się sypie.

Dłonie Szcześniaka wędrują w górę i w dół ciała blondynki z falowaną fryzurą. Ta obejmuje go w pasie i co jakiś czas wjeżdża swoją dłonią pod jego kaszmirową koszulę, haftowaną kwiatami wiśni i dotyka jego pleców, brzucha czy ramion.

— Kretyn. — syczę do siebie i patrzę jak winda powoli się zamyka. Słyszę jak coś pęka.

Zostało niewiele, przez szparę ledwo widać choć jedno z nich, ale mój wzrok spoczywa na oczach bruneta. Jak na złość musiał otworzyć je w ostatnim momencie.

Gdy łapię z nim kontakt wzrokowy, zaczynam przyspieszać kroku, aż w końcu biegnę przed siebie, aby go nie spotkać. Żeby nie musieć oglądać jego twarzy. Już nigdy.

W mojej głowie, jak w starym odtwarzaczu dvd, w którym zacięła się płyta, zapętlona w kółko, puszcza się cała ta scena z windy. Czuję, że coś kłuję mnie w okolicy żeber. Próbuje się zatrzymać, aby nabrać powietrza, lecz wpadam na kogoś.

— Pani Filipiak. Wszystko w porządku? — portier od razu przytrzymuję mnie, biorąc pod ramię. W jego głosie czuję troskę.

— Ciężko mi oddychać.. — sapię, dławiąc się własnym oddechem.

— Co się stało? Wezwać pomoc? — kładzie swoją druga rękę na moim ramieniu i lekko głaszcze. Co ja bym bez niego zrobiła?

— Pan jest cudowny, naprawdę. Wszystko w porządku... Chwilka. — uspokajam oddech, co zajmuje mi kilka sekund. Spoglądam na portiera. On nawet nie zdaje sobie sprawy, co ja teraz czuję.

— Blado pani wygląda. Odprowadzę panią do pokoju.

hotel marmur. hemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz