do wesela się zagoi

173 15 11
                                    



— Ania! — własny krzyk wybudza mnie z tego duszącego koszmaru. Czuję jak pot spływa mi po skroni. Uspokajam oddech i zrzucam z siebie pościel.

Wzdycham na samo wspomnienie okropnego uczucia, jakiego doświadczyłam we śnie. Przełykam ślinę stojąca mi w gardle i uspokajam oddech, zerkając ukradkiem na zegar. Wskazuje on 2:08.

Wstaje z łóżka i podążam w kierunku niewielkiej kuchni. Nalewam sobie szklankę mleka i zanurzam w niej usta, zastanawiając się jakim cudem ten produkt znalazł się w hotelowej lodówce, wśród win, ginów i szampana.

Przestaje przełykać mleko, słysząc na korytarzu jakieś dziwne dźwięki. Nasłuchuję przez chwilę odgłosów, ale stwierdzam, że pewnie mam jakąś paranoję i wszystko wyolbrzymiam.

Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Ignoruję odgłos i wraz z chęcią ponownego zaśnięcia, kieruje się w stronę sypialni. Już mam tam wejść, ale do moich uszu ponownie dochodzi pukanie.

Otwieram niepewnie drzwi, z początku powoli je uchylając, przez co wydają z siebie mrożące krew w żyłach, skrzypnięcie. Unoszę wzrok przed siebie.

— Chryste! — zasłaniam usta, aby powstrzymać swój krzyk. — Filip! — szepczę karcąco, najgłośniej jak umiem w kierunku chłopaka.

— Przyniosłem wino. — uśmiecha się niemrawo i wręcza mi prawie pustą butelkę półsłodkiego Hatona. Moją uwagę przykuwa jednak coś innego niż wino.

Chłopak na rękach ma pełno ran, z których sączy się krew. Czuję jak ciśnienie podnosi mi się jeszcze bardziej niż przed kilkoma minuty temu.

— Chodź. — szepczę i delikatnie próbuje złapać go za rękę. Ten jednak wtula się we mnie, zostawiajac na mojej koszulce plamy krwi.

Czuję jak opanowuje mnie chęć przypierdolenia mu tą butelką wina w głowę.

— Ładnie pachniesz. — szepcze mi do ucha, wcześniej cichutko zaciągając się zapachem moich perfum. Wiem, że to co zrobił, jest cholernie dziwne, ale z drugiej strony ja też go powąchałam.

Zgaduje więc, że jednak jesteśmy siebie warci. Z tym, że on jest zalany w trupa, a ja zupełnie trzeźwa. I kto tu wychodzi na idiotę.

— Usiądź. — delikatnie prowadzę go za biodra do salonu i usadawiania na sofie. — Nie ruszaj się.

— Jesteś taka przepiękna. — mruczy cichutko. Serce przyspiesza mi nieznacznie, ale nie mogę zapomnieć z kim mam tak naprawdę do czynienia. Pod tą miłą powłoką czai się prawdziwy potwór.

— Podaj rękę. — nakazuję brunetowi. Odrazu się mnie słucha i lekko głaszcze mój nadgarstek swoim wskazującym palcem, co trochę mnie peszy.

Oblewam rany wodą utlenioną i pozwalam, aby ta zrobiła co do niej należy. Chłopak kilka razy syczy z bólu, ale po chwili się uspokaja.

— Do wesela się zagoi. — mruczę. Chłopak parska delikatnym śmiechem na to zdanie. —Co ci się stało? — spoglądam mu w oczy, co zmusza go, aby zrobił to samo.

— Mam taki problem, że czasem nie myślę. — uśmiecha się lekko, co powoduje również uśmiech na mojej twarzy.

— Chyba za często masz ten problem. — śmieję się z bruneta. Przykładając mu waciki do ran, zastanawiam się nad tym wszystkim i dochodzę do wniosku, że teraz jest najlepszy moment. Odpowie na każde pytanie i będzie mówił przecież prawdę...

— Bardzo śmieszne. — uśmiecha się niemrawo, jednak dostrzegam niewielką pogardę w oczach. Próbuję skupić się na oczyszczaniu jego ran, ale on ciągle mnie rozprasza.

— Co pamiętasz z tamtego wieczoru? — wyrzuciłam z siebie pytanie z nadzieją, że dowiem się czegoś. Czegokolwiek.

— Światło księżyca, ja i dziewczyna, której twarzy nie widziałem, szum morza... — przymyka oczy, jakby z nostalgią wspominał sytuację sprzed kilku lat. — I to co się stało na końcu. — powoli uchylił powieki, spoglądając na mnie.

— Co się stało na końcu? — zmarszczyłam brwi i wbiłam pytający wzrok w chłopaka, zaraz po zabandażowaniu mu prawego przedramienia.

Zbliża się nieco w moim kierunku i zupełnie niespodziewanie łączy moje i swoje usta w pocałunku.

Są ciepłe i miękkie, zastanawiam się czy moje są równie przyjemne w dotyku. Po chwili jednak dociera do mnie co się dzieje, jednak jest już za późno. Brunet odrywa swoje usta od moich i poprawia kosmyk moich włosów, wsadzając je za ucho.

— Właśnie to. — uśmiecha się zawadiacko, chodź jest przy tym dość słodki. Dostrzegam leciuteńki rumieniec na jego twarzy.

Trochę mnie zatkało. Nie wiedziałam, że ten wieczór skończył się pocałunkiem. To trochę nie w moim stylu... Winię za to alkohol, który jak widać, niektórym dodaje sporo odwagi.

— Podaj drugą. — wyciągnęłam dłoń, czekając aż chłopak wyciągnie do mnie swoją drugą rękę. Odrazu to zrobił.

— Czy ja jestem wredny? — odzywa się, spoglądając na mnie.

— Piekielnie wredny. — odpieram bez żadnego zawahania.

— Napijesz się ze mną? — szturcha mnie w ramię, przez co tracę koncentrację i polewam wodą utlenioną, zamiast przedramienia mojego pacjenta, siebie.

— Ty chyba już dość wypiłeś. — mierzę go wzrokiem, ale w dalszym ciągu nie potrafię ukryć uśmiechu. Polewam rany wodą utlenioną, na co ten syczy.

— No weź, chociaż tak tyci tyć. — próbuje mnie przekonać, ale nic z tego. On ledwo trzyma się na nogach.

— Śpiący? — pytam, zauważając jak podnosi dłoń by zakryć usta, przy bezdźwięcznym ziewnięciu.

— Ja? Coś ty. — prycha, robiąc urażoną minę. — Jestem niezniszczalny. — dodaje pewny siebie. Kończę wycierać rany wacikiem.

— Właśnie, widzę. — mruczę nie powstrzymując uśmieszku, który ciśnie mi się na usta. Wiążę bandaż na jego lewym przedramieniu. — Wytrzymaj tu chwilkę. Tylko się przebiorę i zaraz spróbujmy cię przenieść. — spoglądam na zielonookiego chłopaka i znikam za drzwiami do mojej sypialni.

Zdejmuję bluzkę, która jest cała we krwi. Dobrze, że był to ciuch z second handu. W innym przypadku martwiłabym się bardziej. Zakładam na siebie moją za dużą koszulkę do spania i udaje się z powrotem do salonu.

Spoglądam na sofę. Leżący na niej brunet chyba postanowił jednak oddać się w ręce morfeusza i tym samym smacznie na niej zasnąć.

Wzięłam z sypialni swój ulubiony koc, który dostałam od Ani i przykryłam nim chłopaka.

hotel marmur. hemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz