8

723 67 27
                                    

Polska był... inny.

Prusy zawsze o tym wiedział. Od momentu, w którym po raz pierwszy go zobaczył, kiedy jeszcze był personifikacją zakonu.

Blondyn, którego Gilbert poznał potrafił śmiać się w twarz wszystkim niebezpieczeństwom, wymachując mieczem, jakby to była zabawka. Tamten polak dostrzegł w prusaku coś, czego nikt inny nie potrafił dostrzec - potencjał.

Wtedy nawet Germania tego nie widział patrząc na albinosa.

Czasy spędzone przy polskim boku były takie, jak on sam. Energetyczne, pełne adrenaliny i chaosu, ale jednocześnie harmonijne i spokojne...

Dopóki temat rozmów nie schodził na rodzinę polaka.
Wtedy Polska się zmieniał. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, ale kiedy się przyjrzało...

Polska stawał się chłodniejszy.

Tak było do czasu, aż Prusy się zbuntował. Przekupił papieża i ukradł Polsce ziemie.
Ukradł je, a Polska sam w sobie nie przejmował się tym. To była jedna z tych cech, którą czyniła go innym nawet w skali personifikacji. Cokolwiek by Prusy nie zrobił, on udawał, że to nic.

Jakkolwiek Prusy próbował się przed tym bronić, miał obsesję na punkcie Polski. Obsesję na punkcie zranienia go. Obsesję na punkcie zobaczenia bólu w jego oczach.

Francja zawsze mu mówił, że nie ma w nim nic prawdziwe romantycznego. Ale potrafił udawać. A udawał po to, by spełnić swój cel.

Nic innego się nie liczyło. Nikt inny się nie liczył.
Litwa,
Węgry,
Austria,
Cesarstwo,
Czechy,
Dla Prus byli tylko marionetkami. By mógł zobaczyć zielone niczym trawa oczy pogrążone w bólu, smutku i wściekłości.

Jego szefom ta obsesja doskonale pasowała. Nie musieli go przekonywać do żadnych najazdów, jeżeli tylko powiedzą magiczne słowa "Potem będzie Polska", "To osłabi Polskę".
Ale nawet, kiedy wreszcie Polska przestał istnieć patrzył się na niego pustymi oczyma. Nieważne, co by ten zrobił.

A obsesja rosła.

Rosła przez lata, aż do punktu zwrotnego. Aż do zmiany, upadku. Teraz to jego młodszy bruder był główną personifikacją, a on sam został zepchnięty na boczny tor.
Wtedy zaczęła maleć.

Malała powoli, nigdzie się nie spieszyła. Aż zniknęła. Zniknęła razem z wszystkimi innymi emocjami. W domu sowieckim, pod potęgą radzieckiego bata.
Wtedy razem z polską mijali się na zimnych korytarzach, od czasu do czasu komunikując między sobą to, co wschodni olbrzym chciał, żeby komunikowali. Ewentualnie prosząc o podanie czegoś przy komunistycznym stole.

A teraz miał robić Polsce za szofera. Blondyn siedział na masce czerwonego volkswagena jak jakiś model z Instagrama. Garnitur zamienił na biały Golf i czarne dżinsy, na nos wsunął okulary przeciwsłoneczne, za to na nogach wciąż miał buty na irytujących albinosa niskich, ale głośnych i twardych obcasach, które najwyraźniej nosił wszędzie, gdzie tylko Prusak był. Otaczał go śmierdzący dym tanich fajek.

'Nie spieszyło co się.' stwierdził wyrzucając niedopałek, jednocześnie skanując go wzrokiem 'Koszula ci nie pasuje do skarpet, zarazo.'

Prusy natychmiast obiecał sobie wyrzucenie wszystkich skarpet w grochy do pieca, jak tylko wróci do Berlina. Zaraz jednak cofnął tą decyzję przypominając sobie, iż ta rzeczona para skarpet była prezentem od Ludwika. Nie mając szans na żaden słowny kontratak co do wyglądu Polski skapitulował i wszedł do auta. 

Zapowiadała się długa podróż.

SUNFLOWER ruspolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz