Koniec długiego weekendu. Wracaliśmy ze wsi.
Babcia przez całą drogę nie poznawała matki. Zbyt dużo przesiadek – jechaliśmy spalinową kolejką, pociągiem, skm-ką z Legionowa, metrem, autobusem... Babci odwalało od tego. A wszystko przez to, że matka przez nieuwagę źle przeczytała rozkład jazdy na stacji koło naszej wioski. Zamiast do Warszawy pociąg jechał tylko do Nasielska. Do Warszawy był dopiero późnym wieczorem. To była niedziela, więc część i tak nie kursowała... A córka nagle stała się obcą kobietą.
Gdzie jest Ala? (matka)
A ten pan to kto?
Czy ten pociąg zatrzymuje się w Nasielsku?
Około godziny 22 dotarliśmy do mieszkania babci, która wyrzekła, że gości się nie spodziewała.
Na dodatek ja się źle czułam, miałam 37,3 stopni, katar i bolało mnie gardło. Nawet nie wiedziałam, w jaki sposób się rozchorowałam.
Nie miałam już siły na nic. W takim stanie nie mogłam iść do domu, musiałam przenocować.
Nie poszłam na pierwszą lekcję. Potem miał być sprawdzian, o 9.50. Pięć po wyszłam z domu.
Nic nie jechało. Do stacji stąd było bardzo blisko, na Ursus. Ale dotkliwie odczułam brak drugiej linii, z Sochaczewa, która ratowała mnie w takich sytuacjach. Wystąpiła pewna usterka, która zablokowała normalny ruch.
Przyjechały trzy pociągi, w kierunku Pruszkowa, potem kolejne trzy, tylko że po torze, którym normalnie jedzie się do Warszawy. Odwrotnie. Setki osób zgromadziły się na peronie, niektórzy chcieli iść na autobus. Żeby tylko stąd się wydostać... Ale ja nie miałam szansy zdążyć dojeżdżając autobusem. Za daleko. Megakorek trwał nadal.
Muszę zaczekać na pociąg. Proszę, niech coś przyjedzie... Niech tym razem się uda... Ja nie chcę tej jedynki, nie zasłużyłam na nią!
Za późno.
Dziewiąta czterdzieści pięć. Przegrałam tę walkę. Jeszcze pięć minut i zacznie się lekcja.
Dotarłam... Spóźniłam się dziesięć minut. Nie dam rady napisać tej klasówki.
Nawet nie wiedziałam, w której sali jest ten test. Maturalny sprawdzian. Pani A. powiedziała, że jest bardzo ważny. Miały być na nim zadania z matury. Pani postawi jedynkę tym, co nie przyjdą.
Polazłam wreszcie do gabinetu psychologa. Nie wiedziałam, co zrobić. Zaraz się poryczę. Nikt nie może tego zobaczyć. Byłam zapewne cholernie czerwona na twarzy.
- Weź zaświadczenie w kasie – doradziła pani od biologii. Biolożka była jednocześnie pedagogiem szkolnym? Ale numer!
Poszłam wreszcie do kasy biletowej.
- Pociąg mi się spóźnił. – zaczęłam niepewnie.
- A skąd był ten pociąg? – spytała baba w kasie.
Cholera wie.
Zastanawiałam się, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam dokładnie. Mógł być skądkolwiek - z Grodziska, Pruszkowa, Żyrardowa lub Skierniewic.
Nie wiem. Pogubiłam się.
Drapało mnie w gardle. Nos cholernie zatkany. Jestem chora...
Zeszłam ponownie na peron. Czułam, że już nie mogę dłużej powstrzymywać łez. Ukryłam się za niewielkim budynkiem – komórka pod schodami, w której zamurowano kilka kotków, litościwe karmicielki zanosiły im żarcie. W pomieszczeniu była kupa śmieci, i pewnie jeszcze inne kupy. Panował tam straszliwy smród. Pochodził nie tylko z jego wnętrza. Za budynkiem często załatwiali się pijacy. Leżały tam puste butelki po alkoholu i inne rzeczy. Pachniało moczem. Kiedyś zobaczyłam tam nawet ludzki kał. Drzwi do budynku zostały zlikwidowane. W środku urodziło się kilka kotów. Były w złym stanie, ślepe i niedożywione. Matka powtarzała zawsze, że one i tak mają tam lepiej niż w schronisku.
W pewien wrześniowy weekend, w pierwszej klasie, udałam się tam z matką, żeby zobaczyła kotki. Strasznie chciałam złapać jednego z nich. Były słodkie i prześliczne.
Kiedyś po zajęciach jeszcze długo tkwiłam na placu przed szkołą. Pani od polskiego nie wiedziała, co robię. Szukam kotów. Tam są koty - powiedziałam w końcu. Wlazły pod jej samochód. Schowały się, skubane. Nie chciała uwierzyć. Wreszcie ruszyła, a kocięta wybiegły spod pojazdu.
Stare koty drzemały w słońcu na trawie, zwinięte w kłębek. Nierzadko można było zobaczyć pojemniki po margarynie z karmą, ustawione przy ogrodzeniu. Kotów było tu pełno, rozmnażały się w niekontrolowany sposób. Na trawnikach pod blokami niedaleko szkoły zawsze można było zobaczyć co najmniej dwa. Część ukrywała się w piwnicach.
***
Dlaczego mnie to spotkało?
Poszłam na sam koniec peronu, w stronę tunelu średnicowego.
Przecież nie wyszłam z domu w ostatniej chwili, tylko parę minut wcześniej, tak bardzo pragnęłam zdążyć, gdyby nie ten sprawdzian, nie poszłabym do szkoły w ogóle, byłam wykończona wczorajszym powrotem i przeziębieniem.
Muszę to zrobić. Teraz. Miałam 37 stopni, czułam się źle. I jeszcze ta jedynka z matmy...
nie chcę...
dosyć...
Stałam na krawędzi peronu, pociąg do Dęblina przejechał tak blisko mnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Maszynista spojrzał na mnie z wyrzutem. Chociaż może tylko mi się zdawało...
To nie ma znaczenie. Po prostu nie mogłam tego zrobić, niezależnie od tego, jak bardzo byłam sponiewierana.
Musiałam wrócić do szkoły. Jak ja teraz pokażę się nauczycielom? Wyglądam jak kupa nieszczęścia... Przecież dziś są dwie godziny matmy! Czeka mnie starcie z matematycą.
Spodziewałam się najgorszego.
Co za wstyd! Pociąg mi się spóźnił, i co z tego? Przecież jestem z Warszawy, nie z jakiegoś zadupia, Koziej Wólki... Nie należy się taryfa ulgowa, wiedziałam, że jest sprawdzian i miałam dołożyć wszelkich starań, żeby się na nim pojawić!
Jak się usprawiedliwić? Tylko zwolnienie od lekarza może uratować mnie przed niedostatecznym...
Ale pani A. tylko uśmiechnęła się głupawo i powiedziała mi, że pani od biologii wszystko jej wyjaśniła.
Dała mi treść zadań i nie komentowała już więcej.
CZYTASZ
11. Diagnostyczna zagadka cz.2
Non-FictionMarta rozpoczyna terapię grupową w nowym miejscu. Co zaobserwują prowadzące?