Poranne, jesienne słońce wlewało się do przestronnej, szpitalnej sali, oświetlając puste łóżka. Spośród wielu z nich zajęte było tylko jedno. Aktualnie leżała na nim nieprzytomna, kasztanowłosa gryfonka, której dotychczas trupio-blada twarz zaczęła nabierać delikatnych kolorów. Promienie zbliżały się do niej w powolnym tempie, obejmując blaskiem coraz większy obszar pomieszczenia.
Jakiś ptak wyśpiewywał swoją melodię tuż za szybą, z determinacją próbując zagłuszyć gwar panujący w szkole.
Pani Pomfrey krzątała się po obszernym pomieszczeniu, starając się stąpać najciszej jak potrafiła i raz po raz zerkając na swoją jedyną pacjentkę.
Hermiona była nieprzytomna już dobry tydzień. Mimo, że odzyskała kolory, to dotychczas nie dawała żadnych oznak życia.
Pielęgniarka sprzątnęła pozostawione dzień wcześniej bandaże, po czym ruszyła z powrotem do swojego pokoiku, nie zauważając delikatnego ruchu dłoni gryfonki.
*
Ostre światło zalało jej twarz, wywołując instynktowną reakcję, w postaci nerwowego zaciśnięcia powiek. Jej ciało zdrętwiało od długiego leżenia, mięśnie bolały, a tępe pulsowanie w głowie przypominał uderzanie młotkiem w potylicę.
Zaraz, zaraz. Światło? Ból mięśni? Gdzie się podziała bezgraniczna ciemność, której tyle czasu się opierała?
Poruszyła nieznacznie palcami, próbując pozbyć się odrętwienia. Czuła, że w końcu powróciła do rzeczywistości, że uwolniła się od tej duszącej ciemności. Nie potrafiła jednak się tym cieszyć. Wszechobecny ból i światło padające wprost na jej twarz, ani trochę nie pozwalało na radość.
Odwróciła głowę, instynktownie szukając schronienia przed oślepiającym blaskiem. Cień, wreszcie. Z jej spierzchniętych ust wydobyło się przeciągłe westchnienie.
No dalej Hermiono. Pora otworzyć oczy. Czas rozeznać się w sytuacji.
Zamazany obraz dopiero po kilkunastu sekundach zaczął nabierać ostrości. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy był bladozielony parawan otaczający jej łóżko. Uwolniła twarz od promieni słonecznych, które były winne nieznośnego światła, więc spokojnie mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Pełno pustych, obramowanych metalowymi rurkami łóżek, białe ściany, wielkie okna, parawan... Jednym słowem Skrzydło Szpitalne.
Tylko jak się tam znalazła? Zmarszczyła czoło. Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek z wydarzeń, sprzed nieprzeniknionej ciemności, jednak jedyne obrazy, które ujrzała, przedstawiały skatowane ciało Ginny oraz wspomnienie ciepłej męskiej dłoni, ściskającej jej własną...
Ból głowy nasilił się, przyprawiając jednocześnie o mdłości. Zamknęła oczy z próbą powstrzymania nadchodzących wymiotów, a na jej twarz wypłynął wyraz skupienia.
Musi się uspokoić, musi.
Po kilku sekundach wewnętrznej walki, usłyszała ciche kroki, zastąpione po chwili zmartwionym, męskim głosem. Niestety nie zdołała usłyszeć słów, nadal otumaniona bólem i szumem krwi w uszach.
– Dlaczego nie możesz się obudzić? - usłyszała znajomy głos tuż nad sobą. Z wrażenia omal nie straciła kontroli nad całym ciałem. Nie spodziewała się go tutaj. Unikał jej przez bardzo długi czas, nie pamiętała kiedy ostatni raz rozmawiali. Od jego kulawych przeprosin minęło sporo czasu, a jednak siedział przy niej. Mało tego, w tym momencie właśnie trzymał ją za dłoń!
Wiedziała, że pytanie, które zadał było czysto retoryczne, jednak poczuła silną potrzebę, żeby na nie odpowiedzieć. Sprawdziła czy aby na pewno nie puści pawia przy choćby jednym słowie, po czym odezwała się słabym, chrapliwym głosem.
CZYTASZ
Dramione- Prawdziwa Miłość
FanfictionOna - Prefekt Naczelna z bagażem złych doświadczeń i załamaniem nerwowym, On - Prefekt Naczelny z bagażem ognistej w pokoju. Przed nimi ostatni rok nauki w Hogwarcie, zaczynający życie po skończonej wojnie z Voldemortem. Jak bardzo zmienili się prze...