Rozdział 3

60 5 22
                                    


Biegliśmy przez las, próbując uciec. W duchu dziękowałem sobie, że dosyć często biegałem, przez co miałem dobrą kondycję.

- Ben, nie daję rady! - usłyszałem Sanję, która zaczynała zwalniać.

Momentalnie podałem jej rękę, po czym czując, że dziewczyna ją łapie, przyciągnąłem ją bliżej siebie i wziąłem ją na barana.

- Trzymaj. - szepnąłem do dziewczyny, podając jej pistolet. - Spróbuj trafić. 

Serbka załadowała pistolet, po czym strzeliła po raz pierwszy. Niestety chybiła.

- Szlag. - szepnąłem do siebie, biegnąc dalej.

Minęła może chwila, a poczułem ogromny ból prawej ręki, spojrzałem na nią, zauważając na niej pięć długich ran od pazurów, ciągnących się od ramienia do dłoni. Sanja widząc, że jestem ranny, ponownie strzeliła do napastnika, tym razem jednak trafiając.

Po sekundzie wampir zniknął, a ja mogłem się zatrzymać. Serbka zeszła z moich pleców, zdejmując przy okazji mój plecak, w którym była apteczka. Wyjęła pudełeczko z lekami, a ja usiadłem pod jednym z drzew, łapiąc się za zranioną rękę. Adrenalina schodziła, a ból jeszcze bardziej mnie przytłaczał, sprawiając, że łzy pojawiały mi się w oczach.

Ściągnąłem bluzę, a szatynka zdezynfekowała ranę, nakładając bandaż na nią.

- I jak? - spytała zmartwiona dziewczyna.

- Bardzo boli, ale spokojnie, dam radę. - dziewczyna podała mi jedną z bluz, które były w paczkach od Beniamina i Tanne, a starą, która i tak już się prosiła o cerowanie, schowałem do plecak, mając w zamiarze dać ją którejś z dziewczyn, bo sam nie umiałem cerować. 

Po kilku chwilach, gdy byłem już przebrany, wstałem i zakładając plecak na lewe ramię, ruszyłem razem z moją towarzyszką do obozu. Droga minęła nam w ciszy.

O świcie doszliśmy do obozowiska, zastając już niektórych na nogach.

- Sanja, Młody, jesteście! - krzyknął Blás na powitanie, psując mi jeszcze bardziej humor.

- Cześć! - odkrzyknęła Sanja, a ja przybiłem żółwika z chłopakiem, używając do tego lewej ręki.

- Sanja i Ben? - usłyszeliśmy Natalię, która właśnie wychodziła na zewnątrz.

- Natalia? Ty o takiej porze? - spytałem zdziwiony. Natalia była śpiochem, więc jej widok o świcie był bardzo rzadkim widokiem.

- Nie mogłam się zdecydować, w której pidżamie iść spać, więc nie spałam. - uśmiechnęła się. Taaa, Natalia była bardzo niezdecydowaną osobą.

- Chcę tę pidżamę, nie chce tej pidżamy, więzienie. - Hiszpan perfekcyjnie sparodiował dziewczynę z Mołdawii, wprawiając nas wszystkich w śmiech.

Wdaliśmy się naszą czwórką w długą rozmowę, do której powoli dołączały inne osoby. Finalnie wszyscy zasiedliśmy przy ognisku, a ja i Sanja relacjonowaliśmy nasz wypad, nie omijając naszej brawurowej ucieczki, której ślad miałem na ręce. Kończąc naszą opowieść, rozpakowaliśmy nasze plecaki, rozdając wszystkim zapasy, a Ana dodatkowo wzięła moją podniszczoną bluzę. Jak już powoli wszyscy zaczynali się rozchodzić, wróciłem do swojego domku i po szybkiej kąpieli i po szybkiej kąpieli położyłem się do łóżka, chcąc chwilę pospać.

- Młody, wstawaj, południe już. - Blás wszedł do mojego pokoju, a ja leniwie otworzyłem oczy.

- Ile razy mam powtarzać, abyś nie mówił na mnie młody? - usiadłem, przecierając oczy, na co blondyn się zaśmiał.

- Mów sobie mów, ale ty dla mnie zawsze będziesz młodym. - potargał mnie po włosach, na co ja odtrąciłem jego rękę. 

- Nie po włosach! - zaśmiałem się radośnie, po czym rzuciłem poduszką w chłopaka.

- O ty. - Blás udał, że jest wkurzony, po czym rzucił we mnie inną poduszką. - Właśnie zacząłeś wojnę!

Zaczęliśmy w siebie rzucać poduszkami, kocami, kołdrami, czymkolwiek się dało. Gdy w końcu przestaliśmy, padliśmy na podłogę zmęczeni, ale za to w doskonałych humorach, śmiejąc się jak pojebani. Posiedzieliśmy chwilę, po czym zabraliśmy się za sprzątanie.

- Ostatni raz pomagam ci w sprzątaniu po tym, jak ty zaczynasz bitwę. - usłyszałem mojego przyjaciela.

- Poprzednim razem też tak mówiłeś! - krzyknąłem do niego radośnie.

- Kurwa, pamiętałeś o tym. - chłopak przeklnął pod nosem.

- Trudno, abym nie pamiętał. - zaśmiałem się.

- Dobra, lecimy na dwór, później się to dokończy. - zaproponował Blás, zaczynając kierować się do wyjścia.

- Wiesz, wolę to skończyć teraz, aby później mieć wolne. - złapałem chłopaka za rękę i pociągnąłem go do jego pokoju, który jako jedyny jeszcze był brudny.

Z wielkim trudem, ale Hiszpan w końcu ogarnął swój pokój, w międzyczasie sam się ogarnąłem, bo cały czas byłem w pidżamie. Jako iż było ciepło, ubrałem się w krótkie, granatowe spodenki, biały t-shirt i czerwone trampki.

- Młody, bluzę ci ogarnęłam! - do mojego pokoju weszła moja rodaczka.

- Dzięki Ana. - wziąłem od dziewczyny ubranie i schowałem je do komody. Dziewczyna chwilę później wyszła wraz z moim współlokatorem.

Nagle pod meblem zobaczyłem naszyjnik. Sięgnąłem po niego. Była do niego przyczepiona książeczka. Otworzyłem ją i ujrzałem pięcioletniego siebie razem z mamą. Pamiętałem dzień, w którym dostałem go od mamy... Dzień później ten chory pojeb, zwany moim ojcem, zabił ją. Jedyną osobę, dla której ówcześnie coś znaczyłem. Tylko dlatego, ponieważ nie chciała dać mu na alkohol, tylko wolała kupić ubrania dla mnie. Założyłem go na szyję i poczułem łzy wylewające się z moich oczu. Wziąłem żyletkę i robiłem to co zwykle, gdy płakałem. Kreska po kresce pojawiały się na mojej lewej ręce, po jakimś czasie zapełniając całą przestrzeń aż do ramienia. Podwinąłem t-shirt, ukazując brzuch zapełniony bliznami, zrobionymi przez ojca. Jeszcze do głowy wróciły najgorsze wspomnienia. On zabijający mamę oraz jak po pijaku raz zgwałcił mnie. Na myśl o tym ciarki strachu przeszły moje ciało. Ostatni raz jak go widziałem, był w moje ósme urodziny, wtedy uciekłem do Any. Miałem nadzieję, że ten skurwysyn gnije w piekle za to co zrobił mi i mamie.

- Ben? 

Such a violent world - Ben Dolic x Gjon's Tears *zawieszone*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz