Rozdział 11

53 5 2
                                    

Nie wiadomo jaki dokładnie czas później

Otworzyłem powieki, nie widząc praktycznie nic oprócz ciemności, spowijającej pomieszczenie jak boa dusiciel swoją ofiarę. Jedyne światło, jakie było w pokoju, wydobywało się z zakratowanego okna, umiejscowionego w jednym z kątów. Spróbowałem wstać - z marnym skutkiem, jedyne, co to wywołało, to ogromny ból całego ciała. Wróciłem do poprzedniej pozycji, nie do końca świadomy tego, w jakiej sytuacji się znalazłem.

Zacząłem zastanawiać się, co się stało. Ostatnie co pamiętałem, to to, że zostałem trafiony czymś w głowę, po czym straciłem przytomność. Ale, przecież nie byłem sam... Ciekawe co się stało z Kseniją i Ivaną... Szukaliśmy Sanji... Oby im nic się nie stało. Co z resztą? Szukają nas? Może tak długo już siedzę tutaj, że stracili nadzieję... I najważniejsze, jaka jest dzisiejsza data? I ile tu siedzę?

Swój stan, mogę określić jako słaby. Dosłownie każda jedna komórka mnie potwornie boli, nie dając mi się ruszyć, bo wywołuje to jeszcze większą udrękę. Organizm domaga się jakiegokolwiek jedzenia i picia, objawiając to bólem brzuchem i totalnie suchym przełykiem, sprawiając, że nie jestem w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa. Mam ogromne problemy z oddychaniem, czuję, jak brakuje mi świeżego powietrza. Kręci mi się w głowie. Mroczki przed oczami uniemożliwiają mi normalne widzenie. Na szyi czuję obciążenie, najprawdopodobniej spowodowane obecnością naszyjnika w tym miejscu.

Czuję się, jakbym oddał ducha, trafiając do piekła. Jest tak, czy może się mylę? Jeśli moje myślenie nie jest możliwe, to nie chcę wiedzieć, jak faktycznie wygląda królestwo diabła.

Wtem, do moich uszu dotarł dźwięk otwierania czegoś, a po chwili usłyszałem kroki. Zorientowałem się, że ktoś wchodzi, więc zacząłem udawać, że się nie wybudziłem. Osoba zaczęła się do mnie zbliżać, zatrzymując się przy moim ciele.

- Nie udawaj, że jesteś nieprzytomny. - usłyszałem męski głos. - Słabo udajesz.

Mimowolnie moje powieki się otworzyły. Mój wzrok był w złym stanie, ale byłem w stanie coś zobaczyć. Niewiele, ale zawsze coś. Mężczyzna, który mnie odwiedził, miał brązowe loki i tej samej barwy oczy. Na jego nosie widniały sporej wielkości okulary. Jakby była tu któraś z pań, zapewne by uznała go za przystojnego. Ewentualnie, za dosyć słodkiego.

Jednak, jego wygląd nie dawał mi spokoju. Miałem dziwne wrażenie, że skądś go kojarzę. Tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd.

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, co wywałało lekki ciarki na moich plecach.

- Boisz się? - zadał mi pytanie, na co delikatnie kiwnąłem głową, wskazując odpowiedź twierdzącą, jaką tą poprawną.

Najchętniej odpowiedziałbym mu, żeby spieprzał, ewentualnie, aby mnie dobił.

- Ach, ale ze mnie debil, zapewne po tak długim czasie bez picia, nie jesteś w stanie mówić. Wybacz mi to małe niedopatrzenie. - pomógł mi usiąść, wywołując u mnie ciche jęki, spowodowane bólem. Po tym podał mi butelkę wody, którą z jego pomocą dosyć łapczywie wypiłem.

- Skąd się tu wziąłem i ile tu jestem? - spytałem cicho, gdy już czułem, że głos mi wrócił.

Mój rozmówca się tylko uśmiechnął.

- Co do pobytu - trzy tygodnie, a drugą informację pozwól, że zachowam dla siebie. - ton jego głosu był zastanawiający dla mnie. Z jednej strony, czuć było w nim władczość, z drugiej, coś jakby troskę? Nie wiem, chyba to będzie najodpowiedniejszym słowem.

- Po twojej minie wnioskuję, że się nad czymś zastanawiasz. Mogę wiedzieć nad czym?

Nie wiem jak was, ale mnie ten człowiek (chociaż może i nieczłowiek) zaczyna przerażać.

- Przypominasz mi kogoś. - powiedziałem tylko, mając nadzieję, że zmieni temat.

- Kogo? - dopytał się, a mnie momentalnie olśniło.

- Wampira, który przez ostatnie parę lat regularnie mnie atakował i próbował zajebać w momencie, gdy opuszczałem obóz.

Mężczyzna tylko zaśmiał się pod nosem.

- Widzę Benjaminie, że umiesz chociaż kojarzyć fakty. - wzdrygnąłem się, słysząc swoje pełne imię. Od początku Najazdu, może z 2-3 razy zostałem tak nazwany przez kogokolwiek.

- Skąd znasz moje imię?

- Blás i Ana mój drogi. - uśmiechnął się chamsko. - Twoi przyjaciele, którzy wydali cię i resztę twoich przyjaciół za darmo. - zaśmiał się.

Czułem, jak krew w moich żyłach zaczęła buzować, a oddech przyspieszył, stając się jeszcze płytszym niż wcześniej. Gdyby nie to, że obecnie znajdowałem się w chujowej sytuacji, to najchętniej bym typowi wyjebał. Nawet, jeśli chwile później skończyłbym jako jego posiłek.

- Oni nie są moimi przyjaciółmi. - skomentowałem jego wypowiedź.

- Naprawdę? Ta dwójka mówiła co innego.

- Oni dla mnie nie istnieją.

Ponownie usłyszałem tylko jego śmiech.

- Bawi mnie to, jak przez jedną sytuację, byłeś w stanie ich znienawidzić. Zabawne to dosyć, jednego dnia uważać kogoś za przybranego brata, a drugiego już go nienawidzić.

Chciałem się odezwać, ale mój rozmówca wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego z wielką ilością pytań, których nie zdążyłem zadać.

Such a violent world - Ben Dolic x Gjon's Tears *zawieszone*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz