Pierwszą różę Antonio zostawił pod drzwiami do mieszkania Włocha. Dokładnie zapamiętał tę drogę, gdy odprowadzał go tu poprzedniego wieczoru. Wracali wtedy z cmentarza. Był późny wieczór, a Antonio się uparł aby odprowadzić Włocha. Oczywiście ten protestował i za nic nie chciał się zgodzić. Jednak artysta znalazł jakiś sposób. Gdy tak wracali, w pewnym momencie malarz postanowił poznać odpowiedź na jedno z nurtujących go pytań.
— Kochałeś go. — Był tego niemalże pewny. Może i był idiotą, ale widział jak ten drobny Włoszek patrzył na ten grób. Słyszał jak mówił o pochowanym tam Niemcu.
— Nie. Nie kochałem. — Powiedział bez przekonania Lovino, zaciskając swoje dłonie w pięści. Na twarzy Antonio pojawiło się pytanie "czy aby na pewno". Włoch wziął głęboki oddech. - Nawet jeśli to co z tego? On kochał Feliciano. Nic nowego. Chodzili sobie za rączkę. Całowali się. To nie byłoby tak bolesne, ale... Po co ja ci to w ogóle mówię? To nie twoja sprawa kogo kocham. A nie kocham nikogo i niczego.
— Jeszcze nie moja, ale mam nadzieję, że już nie długo... — Westchnął z uśmiechem zielonooki. Włoch popatrzył na niego nie rozumiejącym spojrzeniem, by po chwili jego twarz przybrała kolor dobrze natlenionej krwi, wypływającej prosto z żyły.
— Nigdy. Ale to nigdy nie będzie to twoja sprawa. — Lovino zatrzymał się i rzucił ostre spojrzenie swojemu rozmówcy. Patrzył wręcz wyzywająco w te cudowne tęczówki, w których bal urządzały sobie promienie chylącego się już ku zachodowi słońca.
Chyba właśnie to podkusiło Antonio do niepoprzestaniu na marzeniach, a przekształceniu ich w czyny. Tak więc, zgodnie ze swym postanowieniem, udał się z samego rana do najbliższej kwiaciarni. Zakupił tam krwiście czerwoną, a może nawet wręcz bordową, różę. Barwa tak mocna i płonąca jak jego uczucie. Cudowna, można by stwierdzić, że jest to wręcz najpiękniejsza odmiana tego kwiatu. Szlachetna 'Mister Lincoln'. Idealna.
Po zdobyciu kwiatu, malarz pobiegł do swojej ulubionej papelería. Szybko przywitał się z pracującą tam kobietą i kupił arkusz papieru listowego wraz z kopertą. W końcu zaintrygowana zachowaniem stałego klienta ekspedientka postanowiła dowiedzieć się, co tym razem strzeliło temu artyście do głowy.
— Więc... Mogę wiedzieć czemu tak się śpieszysz? — Zapytała zielonooka z nieukrywaną ciekawością.
— Ah, Beth... — Westchnął mężczyzna. — Masz może pióro maczane?
— Em... gdzieś powinny być. — Odparła kobieta i rozpoczęła swe poszukiwania. — Może być zwykłe wieczne? Są na wierzchu...
— Och Beth! — Antonio pokręcił z dezaprobatą głową. — Mi naprawdę zależy na efekcie.
— Dobra, dobra. Gdzieś tutaj powinny być...
— Tylko postaraj się je szybko znaleźć. — Hiszpan usiadł przy biurku kobiety — Muszę być romantyczny przez najbliższe pięć minut i wymyślić jakieś śliczne, zagadkowe zdanie, żeby go tym zaintrygować.
— Go to znaczy kogo? — Na ustach kobiety pojawił się lekki uśmiech.
— Nie chcę cię zanudzić tą historią... — Westchnął w odpowiedzi szatyn.
— Oj no przestań Antonio! Skoro pytam to chyba znaczy, że mnie to interesuje! — Węgierka wyciągnęła z kartonu elegancko zapakowane pióro. — Tu jest. — Wręczyła je z uśmiechem znajomemu. — Więc?
— Jakiś czas temu poznałem pewnego Włocha... — Mężczyzna odebrał pióro od kobiety. — Myślę, że się zakochałem. Jest naprawdę śliczny. I jestem pewien, że nie mniej inteligentny. Więc próbuję coś zrobić, żeby jednak się we mnie zakochał. Mam nadzieję, że mój mały Werter postanowi zakończyć swą karierę romantyka i powróci do naszej, współczesnej epoki.
Artysta uchwycił w dłoń pióro i zanurzył je w atramencie, po czym starannie, iście kaligraficzną czcionką zaczął kreślić litery. Powoli i z olbrzymią precyzją, aż w końcu ułożyły się one w słowa:
Te conocí por accidente. Además me enamoré por accidente.
Tuyo para siempre
CZYTASZ
Sto róż [SPAMANO]
RomanceOgólnie to Spejn jest psychopatą... znaczy artystą! Tak to chciałam powiedzieć. Artystą. I prześladuje pewnego chłopaka, któremu codziennie daje różę z jakąś wiadomością.