Idę korytarzem. Jest tak samo smutny jak zapamiętałam. Za każdym razem gdy przestępuję próg tego budynku automatycznie mam wrażenie, jakby rzeczywistość zmieniała się na szarą.
Echo jest nieznośne. Słyszę każdy mój krok. Brakuje tu tylko Marszu Żałobnego.
-Dzień Dobry pani doktor Harleen Quinzel! - wita się wesoło jeden z ochroniarzy.
-Dzień Dobry - odpowiadam uprzejmie, ale w środku jestem zirytowana. Ile tak można? Nasza rozmowa wygląda podobnie każdego dnia. Nasza relacja opiera się na sztucznym szacunku, ale mam wrażenie, że któregoś dnia się pozabijamy z tego uwielbienia.
Wchodzę do mojego gabinetu i siadam przy biurku. Przeglądam wszystkie zapisane przeze mnie notatki o pacjentach. Większość z nich stanęła na nogi, ale mimo to wciąż nie widzę w tym swojego udziału.
-Pani Quinzel? - do pokoju wchodzi jeden z pracowników, którego nie kojarzę z twarzy. Rzuca segregator na moje biurko, a ja zerkam na niego pytająco i sięgam po przyniesioną teczkę.
- Szef kazał ci to przynieść - informuje a ja patrzę na niego z irytacją.
-Co, królewicz nie mógł dupy ruszyć? - mruczę sama do siebie.
-Słucham, pani doktor?
Wzdycham i unoszę wzrok z uśmiechem.
-Nic - odpowiadam specjalnie przesłodzonym tonem.
Mężczyzna mruczy coś do siebie i sapiąc ciężko wychodzi z pokoju. Należy do tego typu miśków, którzy ledwo się przemieszczają.
Otwieram teczkę przewracając przy tym oczami. Co to, szef znów żąda nadgodzin z mojej strony i wymyśli ku nich powód?
Doktor Harleen Quinzel,
Widzę Pani starania i potencjał. Według notowań każdego swojego klienta wyciągnęła Pani z choroby! Liczymy więc na Panią Doktor w kwestii wyjątkowo problematycznego pacjenta, który wielokrotnie uciekał z tego miejsca, tak jak wielokrotnie w nim lądował. Jego tożsamość jest ciągle zagadką, ale kluczowe informacje znajdzie Pani w następnym pliku kartek. Słyszy się, że każdy lekarz rezygnował od razu z pomocy psychopacie z powodu gróźb i oporów w odpowiadaniu na pytania. Liczymy, że zechce Pani przyjąć tego pacjenta i uda się Pani go ujarzmić. Z wyrazami szacunku, mr. Will
Mimo początkowego szoku po chwili się z niego otrząsam i zaczynam przeklinać w głowie na ostatni fragment. Ujarzmić? Nie sądziłam, że mam do czynienia z dzikim wilkiem.
Jak można traktować tak żywego człowieka? Po co tacy ludzie jak mr. Will wybierają taką pracę, skoro nie znoszą ludzi innych od nich?
Klnąc pod nosem sięgam po wspominany plik kartek i zaczynam go przeglądać. Już od pierwszych fragmentów ogarnia mnie przerażenie.
Każe mówić na siebie Joker. Jego historia nie jest nikomu znana, ale wiadomo, że jest przestępcą. Okradanie banków, zabijanie niewinnych ludzi i tortury to dla niego chleb powszedni. Nie wspominając już o tysiącach innych wykroczeń.
Gdzie ja do takiego człowieka?
Rzucam na biurko przed sobą granatowy segregator i chowam twarz w dłoniach. Nie nadaję się na leczenie takiej osoby, nie powinnam nawet próbować.
Biorę pod pachę torbę i ruszam z powrotem korytarzem zdecydowana jechać do domu, kiedy przerywa mi męski głos.
-Doktor Harleen? - Ile jeszcze odmian imienia i nazwiska pomieszanego z moim stanowiskiem mi zaserwują jednego dnia?
CZYTASZ
✮Break a Distance✮|fanfiction|Joker&Harleen
FanfictionHarleen to kobieta o monotonnym życiu psychiatry. Pewnego dnia, gdy jej pracodawca w końcu ją docenia, daje jej w prezencie nowego pacjenta. Nikt nic o nim nie wie, z wyjątkiem informacji, że jest przestępcą. Fakt, że kilkukrotnie uciekał z tego sa...