Rozdział 2

58 7 10
                                    

Run with the giants – Sam Tinnesz



Izmael przybył punktualnie, ale Rashiid dał mu czekać. Niewiarygodnie powoli wybierał ubrania spośród tych przygotowanych przez służącą. Veydar słynął z nieprzyzwoicie eleganckich strojów, dlatego Rashiid nie chciał pozostać w cieniu, ale przy tym wolał nie przesadzać. Dlatego wybrał zwykłą koszulę w jasnoszarym kolorze, do tego ciemnoczerwoną kamizelkę koniecznie z jamilahńskimi haftami. Mieszkał już pięć lat w Kharasan, i choć nie zamierzał nigdy wracać do ojczyzny, wolał zachować przynajmniej jej modę. Dlatego nie golił włosów po bokach głowy ani nie nosił czapki. Loki i tak go wyróżniały, więc nie mógł ukryć swojego pochodzenia. Na szczęście nikt nie wiedział o jego przeszłości i tak musiało pozostać.

Dobrał do kamizelki spodnie w podobnym kolorze i nałożył szyte na miarę buty z zakrzywionymi do góry noskami. Wziął trochę pieniędzy, żeby oddać Izmaelowi za kupienie ciepłowców na dzisiejszy wieczór i wyszedł z mieszkania, nie żegnając się z Amiran.

Dołączył do Izmaela, który czekał w towarzystwie ciepłowców. Z lubością obserwował jego zmarszczone brwi i zaciśnięte usta, ale nie doczekał się nawet słowa narzekania. Rashiid dał Izmaelowi pieniądze i przyjął od niego zaświadczenie podpisane przez ciepłowca, że oddaje się jego mocy i jest przygotowany nawet na śmierć. Takie zaświadczenia kosztowały drożej, ale zabezpieczały Sercoszybkich przed konsekwencjami.

Rashiid złożył kartkę i schował ją do kieszeni. – Który to? – zapytał, a Izmael wskazał mu zgarbionego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat. Stał pokornie obok drugiego ciepłowca – starszego mężczyzny o pustym spojrzeniu. Obaj trwali nieruchomo i nie wydawali żadnego dźwięku, jakby sztukę bycia niewidzialnym opanowali do perfekcji.

Ulicą przejechała dorożka, więc Izmael machnął ręką i dodatkowo gwizdnął na woźnicę, żeby zatrzymał konie. Otworzył drzwi i wsiadł do dorożki, nie troszcząc się o ciepłowców. Rashiid też nawet się nie obejrzał, zajmując miejsce naprzeciwko Izmaela.

– Do restauracji Menażeria – nakazał woźnicy, gdy ciepłowcy wsiedli. Dorożka ruszyła, a on oparł się wygodnie, mierząc Izmaela niechętnym spojrzeniem. Węgielnik utrzymywał spokojny wyraz twarzy, jednak w końcu drgnął nieswojo.

– Zachowajmy przynajmniej odrobinę przyzwoitości – powiedział cicho. – I spróbujmy współpracować.

Rashiid ostentacyjnie zignorował Izmaela i wyjrzał przez okno, podziwiając przesuwające się obok pochody ludzi niosących naręcza kwiatów. Kilkoro wyziębionych leżało pod ścianami budynków, ale większość wolała jeszcze modlić się w świątyniach. Jutro na pewno nie będą już mieli takich skrupułów i Sercoszybcy na ulicach nie opędzą się od klientów. Na razie wciąż było spokojnie, szczególnie, że ludzie wciąż czekali na upragniony deszcz. Pora sucha miała się skończyć pierwszego dnia Hemeriid, ale niestety deszcz nie nadchodził.

Izmael głośno odchrząknął. – Współpraca to nasze jedyne wyjście – podkreślił.

– Masz rację. – Rashiid w końcu spojrzał mu prosto w oczy. – W moim wypadku bardzo opłacalne wyjście. – W oddali rozległy się dźwięki skocznej muzyki i stopniowo się nasiliły. – Ale zastanawia mnie, co ty będziesz z tego miał.

– Pomagam bratu. Jest moją jedyną rodziną, więc zrobię dla niego wszystko.

– Taa, jasne. – Rashiid prychnął z rozbawieniem. – Młodszy braciszek na posyłki.

– Nie kpij ze mnie. – Izmael pochylił się gwałtownie do przodu. – Nie masz prawa...

– Dla ciebie jestem pan Alhashim – warknął Rashiid, a Izmael momentalnie się wyprostował.

Sercoszybki: Rządy niesprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz