Rozdział 6

69 3 38
                                    


Rashiida opatrzył osobisty lekarz gubernatora. Zaszył mu ranę na ramieniu i nałożył temblak, a także przypisał różne leki przeciwbólowe. Po przesłuchaniu komendant Rhavad zaoferował, że odwiezie go do domu, ale odmówił. Poszedł na spacer wzdłuż rzeki, żeby zająć się czymś w oczekiwaniu na odpowiedni moment, by pójść do pałacu gubernatora. Z jednej strony chciał jak najszybciej zgłosić się po swoje pieniądze, ale z drugiej wolał uniknąć wysłuchiwania przepychanek o władzę.

Amiran pewnie już wstała i zastanawiała się, gdzie zniknął. Może nawet zrobiła mu sama śniadanie i teraz czekała na niego, żeby podziękować za wczoraj.

Mało go to obchodziło.

Do tej pory myślał, że znamię było dla Popielników karą, ale dla Eshilah okazało się motywatorem do działania. Skoro nie miała już nic do stracenia, mogła tylko zyskać, prawda? Żyła marzeniami o wprowadzeniu sprawiedliwości, które w nim samym umarły razem z tym głodującym chłopcem. Światem nie rządziła sprawiedliwość, a ludzie nie dążyli do równowagi, wbrew naukom Rehnara. To właśnie tacy jak Eshilah jeszcze bardziej zaburzali tę równowagę. Ale czy na pewno?

Co zawinił syn Veydara Hakima tym, że się urodził? Co zawiniła Tazmin tym, że chciała się bronić? A Eshilah? Wprawdzie mieli mroczną naturę i potrafili zabijać tylko jedną myślą, ale przede wszystkim starali się przeżyć. Rashiid też starał się przeżyć i robił przez to różne okropne rzeczy.

Przystanął, gdy poczuł na twarzy krople długo wyczekiwanego deszczu, który zmoczył opatrunek, tak pieczołowicie zakładany przez lekarza. Szyja dalej go bolała, ale leki powinny pomóc. Podobno miał szczęście, bo nawet nie zdążyła mu jej złamać.

Podszedł do mostu prowadzącego na wyspę i przedstawił się strażnikom, którzy wpuścili go bez wahania. Kazał służącemu z pałacu zaprowadzić się do tego, kto teraz rządził. Ze zdziwieniem stwierdził, że prowadzono go do tego samego gabinetu, w którym trzy dni temu rozmawiał z gubernatorem. Jego dawne miejsce przy biurku z niezwykłą swobodą zajmował namiestnik prowincji Lahar, z partii Lepsze Jutro. Po przyjściu Rashiida wyprosił kilku pozostałych namiestników, ale zostawił przy sobie komendanta Rhavad.

– Niech pan usiądzie, panie Alhashim.

Tym razem Rashiid usiadł. – Bardzo pożarli się o władzę?

– Tak jak ostatnio. Nie wiedzą jak to rozwiązać, bo to gubernator powinien mianować następnego gubernatora. Dlatego chcą, żeby po prostu przewodniczący Równości i Sprawiedliwości przejął władzę, ale Rada Prowincji nie chce do tego dopuścić, szczególnie namiestnicy z południa.

– Oni zawsze woleli być niezależni od rządu federacji.

– Ale tutaj są w mojej prowincji i to ja mam władzę.

– Wybory są w tym roku.

– Więc mój czas się kończy. O czym chciał pan rozmawiać?

– O nagrodzie, którą obiecał mi gubernator. Mam ze sobą jego oświadczenie. – Rashiid wyjął je z kieszeni spodni i podał namiestnikowi.

– Przygotował się pan – orzekł z podziwem namiestnik. Rashiidowi zabrzmiało to jednak sztucznie. – No cóż, nie mogę go przyjąć. – Namiestnik na jego oczach przedarł papier. Rashiidowi w żołądku wybuchł płomień gniewu. Gwałtownie poderwał się z miejsca i odruchowo machnął ręką, zapominając, że nie ma ciepłowca.

– Siadaj – nakazał mu komendant, z nutą groźby w głosie.

– Nie masz prawa – wysyczał Rashiid.

Sercoszybki: Rządy niesprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz