Rozdział 4

65 4 10
                                    


Izmael rozstał się z Rashiidem pod kamienicą Tazmin. Zostawił Rashiidowi ciepłowca do odprowadzenia, a sam na miękkich nogach poszedł przed siebie, byle dalej od tego domu. W jego myślach wciąż pojawiała się wykrzywiona twarz Tazmin, niemal słyszał jej krzyki i czuł smród przypalanej skóry. Wnętrzności podeszły mu do gardła, więc pochylił się nad murkiem i zwymiotował do czyjegoś ogródka. Ktoś go szturchnął, ktoś jeszcze poklepał po plecach, a on kilka długich chwil leżał przewieszony przez mur, ciężko oddychając.

Dziwka sama była sobie winna. Uciekła się do podstępnych sztuczek, zamiast spokojnie z nimi porozmawiać. Gdyby miała więcej popiołu i wprawy, mogłaby zabić Rashiida, jedną tylko myślą skręcić mu kark. Zasłużyła na karę, szczególnie z rąk Rashiida. Po nim można się było spodziewać, że naznacza zawodowo, z reguły do tego zadania zgłaszali się najważniejsi członkowie frakcji konserwatywnej. Po kilku latach dochodzili do wprawy, robili to niezwykle często i pozostawali niewzruszeni. Izmael, przewieszony przez mur nad własnymi wymiocinami, wiele by dał, by zobaczyć Rashiida w podobnym stanie.

Wciąż skołowany wrócił do głównej ulicy, żeby poszukać dobrego sklepu z ubraniami. Znalazł malutki kameralny zakład, jeden z wielu należących do rodziny Dalih – jamilahńskich słynnych projektantów mody. Uprzejma ekspedientka od razu zaproponowała mu pomoc.

– Szuka pan stroju wizytowego czy codziennego?

– Wizytowego – odparł słabym głosem. Ekspedientka podprowadziła go do poduszek pod ścianą i machnęła ręką na pomocnicę, która od razu przyniosła kubek z gorącą mocną herbatą.

– Według mody wschodniej czy zachodniej? – kontynuowała ekspedientka, lustrując Izmaela wzrokiem, jakby zdejmowała z niego miarę.

– Wschodniej.

– Doskonały wybór, proszę pana. Proszę chwilę poczekać. – Oddaliła się pospiesznie, zabierając ze sobą pomocnicę. Po chwili obie wróciły z kosztownymi ubraniami, szytymi z najlepszych materiałów. Izmael odebrał od nich jasnożółty avidar i pasujące kolorystycznie spodnie, a dziewczyny zaniosły mu do przymierzalni jeszcze aksamitną czapkę i buty ze spiczastymi noskami. Niespiesznie nałożył na siebie cały strój i dokładnie przejrzał się w lustrze. Wciąż wyglądał blado, a na jego czole perlił się pot, ale miał nadzieję, że ładny strój wszystko zrekompensuje i Fizalih doceni jego starania. W końcu musiał się otrząsnąć i skupić na jedynym podejrzanym, jakiego mieli: na Veydarze Hakimie. Na kolacji napije się wina i pozbędzie się mdłości.

Za cały strój zapłacił sto suriibów. Stare ubrania zabrała od niego ekspedientka i dodatkowo wezwała dla niego dorożkę, co w czasie Hemeriid było niemal niemożliwe.

– Sklep z góry zapłacił za przejazd – oznajmiła uprzejmie, podając mu jeszcze niewielki pakunek. – Zapraszamy ponownie!

Izmael podziękował jej skinieniem głowy. Wsiadł do dorożki i kazał się zawieść do restauracji Menażeria.

Woźnica wybrał na szczęście trasę daleko od zgiełku świętujących mieszczan, więc Izmael wykorzystał te chwilę spokoju, by zupełnie doprowadzić się do porządku. Kilka razy odetchnął głęboko i poprawił czapkę na lekko rozczochranej fryzurze. W pakunku od ekspedientki znalazł buteleczkę drogich jaśminowych perfum, którymi obficie się spryskał.

Te sto suriibów nie mogło przecież pójść na marne.

Fizalih czekała na niego przed wejściem do restauracji. Izmael otworzył drzwi dorożki i wyskoczył, zanim się zatrzymała. Szarmanckim gestem podał jej prawą rękę i pomógł wsiąść.

– Do pałacu gubernatora – przekazał woźnicy.

– Bardzo oryginalny sposób przeprosin – skwitowała Fizalih z lekkim uśmiechem.

Sercoszybki: Rządy niesprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz