Obi-Wan Kenobi był jednym z tych Jedi, którzy zawsze (albo prawie zawsze?) przestrzegali Kodeksu.
Nie uznawał – jak co poniektórzy – liberalnego poglądu, głoszącego, że „zasady były tylko sugestiami" i można było od czasu do czasu je nagiąć. Reguły przecież po coś istniały, czyż nie? Jeśli paragraf głosił, że Jedi musieli nosić odpowiedni zestaw ubrań, to tak miało być i basta! Nie ma, że słońce daje popalić i chciałoby się zdjąć zewnętrzną tunikę, pozwalając ramionom nacieszyć się ciepłymi powiewami powietrza. Albo, że pada deszcz i chciałoby się przypiąć do pasa składaną parasolkę...
Po Świątyni krążyła kiedyś bardzo ciekawa opowieść. Że w swoich pierwszych latach pod opieką Dooku, Qui-Gon zabrał na misję przyrząd do zasłaniania się przed deszczem, a kiedy został zaskoczony przez łowcę nagród, to niechcący sięgnął właśnie po parasolkę zamiast po miecz świetlny. Młody Jinn dostał wtedy manto jakich mało... Wstyd na całą Galaktykę! Ponoć Dooku był tak oniemiały, że sam dał się zaskoczyć jak dziecko i został trafiony z procy przez drugiego łowcę nagród. A sama parasolka i tak do niczego się nie przydała, bo kiedy lunął deszcz, Mistrz i Padawan tkwili przywiązani do pala. Po ukończeniu nieszczęsnej misji, wrócili do Świątyni z tak intensywnymi katarami, że nikt nie miał odwagi się do nich zbliżyć.
Ach, cóż za historia! Obi-Wan nie wiedział, czy była prawdziwa, ale nie miał wątpliwości, co do płynącego z niej morału:
Zasad. Trzeba. Przestrzegać!
Gdyby tylko było to takie proste...
Obi-Wan mógł o sobie myśleć jak o człowieku, który za wszelką cenę starał się przestrzegać reguł, ale prawda była taka, że nawet jemu zdarzały się chwile słabości. Jedna z nich miała miejsce w pewną burzową noc.
Na Coruscant lało jak diabli. Pioruny uderzały jeden po drugim, przez kilkanaście złowrogich sekund robiły sobie przerwę, a potem zaczynały od nowa – ich groźne huki roznosiły się po okolicy jak warknięcia wybudzających się ze snu bestii. Krople deszczu rytmicznie uderzały w okna Świątyni, zostawiając po sobie mokre smugi.
Jednak Obi-Wanowi to nie przeszkadzało. Nie należał do osób, które bały się burzy – wręcz przeciwnie. Uważał, że słuchanie uderzających o szybę kropel bardzo pomagało w zasypianiu. A zwłaszcza w noc taką jak ta, gdy dość długo męczył się z raportem dla Rady Jedi i położył się do łóżka o wiele później niż zwykle. Odgłos deszczu stwarzał najlepsze warunku dla relaksowania się, jakie można było sobie wymarzyć.
Wzdychając, Kenobi wtulił w policzek pod poduszkę. Spał, jak zwykle, w luźnych spodniach oraz w białym podkoszulku. Nie było mu w tym zestawie ani za ciepło ani za zimno. Szum deszczu brzmiał tak relaksująco... Obi-Wan czuł, że zaraz odpłynie.
Ale wtedy coś się zmieniło. Nieznaczna zmiana atmosfery w Mocy, czyjś cichutki jęk i dobiegający z salonu dźwięk kroków. Wreszcie szmer otwieranych drzwi.
No tak. Anakin nigdy nie pukał.
- Mistrzu?
Obi-Wan uchylił jedno oko. Jego dziesięcioletni Padawan stał w drzwiach, niosąc pod pachą pluszowy myśliwiec. Jedna z nogawek jego spodni była podciągnięta prawie do kolana, druga zwisała aż do samej kostki. Z opadającego na prawie ramię warkoczyka wypadało kilka sterczących na wszystkie strony włosków, jakby właściciel przed długi czas miętolił paluszkami tamto miejsce. Nocna tunika była bardziej wygnieciona niż zwykle, sugerując nieustanne przekręcanie się z boku na bok. I wreszcie... były te bardzo charakterystyczne obwódki wokół nieszczęśliwych błękitnych oczu. Aż proszące się o podpis:
CZYTASZ
Galaktyczne Absurdy (Star Wars)
FanfictionGdyby Yoda dowiedział się o istnieniu tych One Shotów, kazałby je zamknąć w Skarbcu Holokronów. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie przemyciłby te absurdalne opowiadania do swojej sypialni i czytał je wszystkie przed snem, zaśmiewając się do rozpuku. Jeś...