X

297 15 12
                                    

Już z samego rana zaraz po śniadaniu, które sama przygotowałam, zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki i plecaka. Na wierzchu starałam się zostawić tylko te, które według mnie były mi potrzebne na dzisiejszy oraz jutrzejszy dzień, a przynajmniej tak mi się wydawało. Moja mama zapewne schowałaby co najmniej połowę tego, co pozostawiłam i dałaby zupełnie inne rzeczy. Czasem z matkami tak już jest. Kiedy opróżniłam szafę wraz z półkami, omiotłam pokój wzrokiem. Był naprawdę ładny, a nawet lepszy niż ten, który miałam we własnym domu w Japonii. Poczułam naprawdę nieprzyjemne pieczenie pod powiekami. Jednym ruchem przetarłam oczy pozbywając się łez, które zdążyły ujrzeć w pełni światło dzienne. 

Zaraz po tym usłyszałam dwukrotny stukot w drzwi pokoju.

— Już spakowana? — do pomieszczenia wszedł Dylan ubrany w swoją letnią piżamę w czerwone samochodziki. Jego głos był delikatnie zachrypnięty.

— Nie widziałam innego wyboru — uśmiechnęłam się blado odwracając wzrok od przyjaciela. — Jak się spało?

— Wyjątkowo krótko. A tobie? — zamrugał mocno kilkukrotnie siadając na łóżku z poduszką w rękach.

— Podobnie — odpowiedziałam kładąc się tuż obok Keitha. — Zawsze śpię krótko, nawet jeśli trwa to dziesięć godzin.

— Nie dość, że dobra na boisku to jeszcze w łóżku — walnął Dylan nieco... no dobra może bardzo, dwuznacznym tekstem przez który jego twarz zasłoniła ogromna poducha wycelowana przeze mnie.

— To nie było śmieszne. Takim tekstem wpędziłbyś do grobu swoich rodziców — jak na ironię na mojej twarzy i tak wymalował się piękny uśmiech z różowymi rumieńcami co sprawiło, że Dylan i tak mi nie uwierzył. Widziałam to.

Zaraz później ostentacyjnie wypędziłam Dylana z pokoiku, który jeszcze przez jakiś czas miał pozostać moim. Pozostało czekać aż reszta naszych przyjaciół się obudzi, a to nastąpiło znacznie szybciej niż myślałam. Niecałe dziesięć minut po odejściu Dylana, które spędziłam w ciszy popijając wodę gazowaną i patrząc na widok domków jednorodzinnych rozcierających się wokół mnie, drzwi się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty jak zwykle Mark. Szybko wylądowałam w ramionach chłopaka zaciągając się zapachem jego perfum. Czułam od niego bijące bezpieczeństwo i coś, czego mi brakowało... to była miłość.

— Gotowa na dzisiejsze wyjście? — zapytał Kruger wciąż mocno tuląc do siebie moje ciało.

— Raczej czy gotowa na jutrzejszy wyjazd — poprawiłam ukochanego cicho wzdychając. — Oczywiście, że jestem gotowa. Na dziś i jutro.

— Nie chciałem o tym wspominać... ale skoro już mnie wyręczyłaś.

— Wybacz — wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się blado w jego stronę. — Erik i Bobby też tu przyjdą?

— Podobno mają czekać na plaży — odpowiedział Mark, rozwalając przy okazji pieszczotliwie moją fryzurę. Nie obyło się od oburzenia z mojej strony. 

Nie zwlekając dłużej zeszliśmy do kuchni, w której Keith jak zwykle powoli i bezstresowo przeżuwał swoje śniadanie. Cicho napomniałam mu, że ten posiłek będzie jego ostatnim, jeżeli łaskawie nie przyspieszy swoich ruchów. Koniec końców udało nam się dostać na plażę, na której jak można było się spodziewać, czekał zniecierpliwiony Bobby z Erikiem.

— Przez was spaliło mi ramiona — poskarżył się na wejściu Shearer, który był owinięty z każdej możliwej strony koszulkami i ręcznikami. Widok był naprawdę cudowny i godny poświęcenia ramki na ścianie nad kominkiem.

Stracona miłość · Mark KrugerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz