ROZDZIAŁ PIĄTY

1.1K 16 28
                                    


xXx

rozdział,

w którym wchodzę do bajki

xXx


Kiedy do nich przyjechałam, było już ciepło. Może końcówka marca, może nawet już połowa kwietnia. Miałam trudności z przestawieniem się na tryb życia nie-studentów. Wcześniej czas odmierzałam kalendarzem akademickim, bardziej niż miesiące liczyły się dla mnie tygodnie parzyste i nieparzyste, dni na dodatkowe zjazdy i te, w których miałam zaliczenia. Sesja znaczyła przez ostatnie kilka lat dla mnie więcej niż termin "lato". To pierwsze stało się w końcu czymś konkretnym, stawiającym mnie w ramach. A to drugie? Przychodziło tak bardzo naturalnie, że przestałam zwracać na nie uwagę.

Od razu poznałam Adama, szukał mnie już od momentu wjazdu pociągu na odpowiedni tor. Na stacji nie wysiadało nas zresztą zbyt dużo ludzi, Podlasie nie cieszyło się zainteresowaniem turystów, zwłaszcza w okresie wzmożonej pracy. Dzieciaki siedziały w szkołach, dorośli w pracy, a ja nie przyjechałam wczesną godziną. Czułam się wykończona po wielogodzinnej podróży, w czasie której nieporadnie stałam się nie usnąć na zbyt ciasnym siedzeniu.

Z drugiej strony miałam się też przez chwilę jak chciana. To ten moment, gdy ktoś na was czeka po drugiej stronie dworca, a ja dostąpiłam przywileju zostania odebraną bezpośrednio z peronu. Normalnie z rodzicami spotykaliśmy się w jakimś znanym punkcie, łatwym do zauważenia, gdy oni przyjechali do mnie do Warszawy lub gdy sama wróciłam do domu i gdy mieli mnie odebrać. Adam uściskał mnie na przywitanie, pachniał słabą nutką kwiatowych perfum, które wiedziałam, że należały do Zyty. Potrzebowałam dwóch dni, żeby spłukać je z moich włosów po naszej pierwszej, wspólnej nocy.

Przywitano mnie ciepło, wzięto moją torbę w dłoń i zaprowadzono do auta.

Mieszkali na skraju wsi, takiej typowej wioski, do której cywilizacja zdążyła dotrzeć kilka lat temu, ale jeszcze nie udało jej się zadomowić na dobre. Jadąc, minęliśmy pola, pastwiska pełne zwierząt, gęste lasy. Towarzyszył nam krajobraz raczej ubogich dzielnic mniejszych miejscowości, przez które pruliśmy żwawo. Mój kierowca nadal jeździł jak wariat, ale mimo tego kontynuowaliśmy cichą, swobodną pogawędkę, gdy mężczyzna starał się nawiązać ze mną dziwną nić porozumienia.

Nie wiedziałam, o co mu wtedy chodziło. Krążył wokół kilku, dla mnie całkowicie niezwiązanych ze sobą, tematów jak sęp nad padliną. Wolałam, żeby powiedział mi wprost, czego oczekiwał i z czym był problem, a tak roiłam sobie w głowie mnóstwo pomysłów.

Ubzdurałam sobie, że Adam zaciska mocniej ręce na kierownicy. Że jego pogodny ton głosu działał myląco. Że prawda kryła się w niepewnym uśmiechu i nerwowym przewijaniu kolejnych piosenek w radiu. W końcu zjechał na parking i już wiedziałam, że prawdopodobnie nie wyjdę żywa z tego auta.

Blondyn zmieszał się nieco, westchnął głęboko, zgasił silnik i odwrócił się bokiem w moją stronę. W myślach powtarzałam modlitwy, wbijane mi do głowy przez starą katechetkę z podstawówki.

— Zamierzam oświadczyć się Zycie. — Okey, dobra nie tego się spodziewałam. Zamrugałam oczami, starając się złapać wątek. Od kiedy przeszliśmy z "Nie zabijaj mnie" do "Co ty pierdolisz"?

— Okey — powiedziałam łagodnie, uznając, że najlepiej będzie zgrywać głupią i tylko przytakiwać. W końcu przytakiwanie rzadko wychodziło ludziom na złe. Dopiero wtedy do mnie dotarło, o czym mówił mężczyzna. Podskoczyłam na siedzeniu, łokciem uderzając w drzwi auta. — Auć! Czekaj! — Mój mózg potrzebował chwili przerwy, żeby wszystko przetrawić. — To wyście nie byli małżeństwem?

Trójkąty sferyczneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz