xXx
rozdział,
w którym tracę sny
xXx
Nie miałam wielkiego doświadczenia w sypianiu z ludźmi. Moje pierwsze zbliżenie nie warte było nawet wspomnienia, drugie zasłużyłoby co najwyżej na dwa zdania sprawozdania, a przy Maurycym to ja skupiałam się na zadowalaniu cudzego apetytu. Rzadko otrzymywałam w zamian podobne zaangażowanie z jego strony. Znałam szczególnie pikantne szczegóły z krótkoterminowych związków Hanki. Zaczytywałam się namiętnie w polskich powieściach obyczajowych, gdzie scen erotycznych nie brakowało. Potrafiłam wyrecytować z pamięci przynajmniej kilkanaście mniej lub bardziej obelżywych zamienników słowa penis. Pozostałość z czasów, gdy z koleżankami z klasy pisałyśmy blogi o naszych internetowych alter-ego.
Nic nie przygotowało mnie na to, co wyrabiali państwo Dynga. Adam nadal siedział w fotelu, a Zyta opierała się biodrem kant stołu. Oboje obserwowali mnie, jakbyśmy stali na środku boiska i stanowili członków zupełnie innych drużyn, które zaraz miały zagrać mecz o wszystko. Dłonie zaczęły mi się pocić, nogi trząść, a głowę zapełniły mi myśli o potrzebie ucieczki.
To był debilny pomysł, co ja wyprawiałam. Naprawdę upadłam tak nisko? Aż tak? Wielokrotnie powtarzałam Hance, że z jednonocnych wypadów można zebrać co najwyżej dzieciaka albo grzyba. A sama właśnie pchałam się w przespanie się z kimś za pieniądze. Za dużą sumę pieniędzy, taką, która pozwoli mi prawie w całości opłacić ratę jednego kredytu.
Na moment gra wydała mi się warta świeczki.
Ta chwila przebłysku dumy i objawów inteligencji długo nie trwała, gdy Zyta poruszyła się o milimetr, ściągając jakiś niewidzialny pyłek ze swojej żółtej sukienki. Znalazło się jury, oglądające jak ktoś na scenie robi z siebie debila.
Wtedy pomyślałam sobie, że nie mam wyboru. To nie była do końca prawda, w rzeczywistości mogłabym w dowolnym momencie opuścić tamten pokój i jeszcze pewnie dostałabym hajs do ręki za odwagę. Na dobre pożegnanie czy coś, znając państwa Dynga.
Dałabym radę powiedzieć, że subtelnie ściągnęłam ramiączko kiecki, ale ubrałam się wcześniej w wyprasowaną bluzkę, luźne dżinsy i trampki. Rzeczy czyste, wygodne, raczej jednak sprane i niepasujące do atmosfery w pokoju, która zaczęła się zagęszczać.
Oddychałam z trudem, jakbym zaraz miała wyskoczyć sama z siebie i wyzionąć ducha, ale w końcu podjęłam walkę ze zdjęciem górnej części ubioru. Podjęłam jest słowem kluczowym, gdyż nieco przyciasny materiał wymagał ściągnięcia przez głowę. Siłowałam się z nim przez kilka sekund, w końcu jakoś ratując się od śmierci przez uduszenie. Moje włosy musiały wyjść nastroszone i potargane w milion różnych stron, ale nie zdążyłam jeszcze dobrze zrozumieć, co się działo, a już czyjeś dłonie układały kosmyki.
Zyta miała brzydkie ręce. Takie, które potargano ciężką pracą, z mnóstwem bruzd od wewnętrznej strony. O nabrzmiałej, zrogowaciałej skórze, przez którą dowiem się kiedyś, że miewała problemy przy odblokowywaniu telefonu odciskiem palca. Dotyk kobiety przeniósł się z włosów na ramiona, jakby starała się zapisać w pamięci fakturę moich ramiączek od stanika.
Zanim się zorientowałam, jej usta były już na moich.
Całowała dokładnie w taki sam sposób, w jaki żyła. Jakby zabierała całą przestrzeń dla siebie, zmuszając drugą stronę do całkowitej uległości. Mruczała przy tym obscenicznie, zaplatając swoje dłonie na moim karku, przyciskając mnie mocniej do siebie. Byłyśmy podobnego wzrostu, miała za to bardziej pełny biust niż ja, co wyraźnie wyczuwałam, gdy ocierałyśmy się o siebie.
CZYTASZ
Trójkąty sferyczne
Roman d'amourStali się dla mnie obsesją, pogłębiającą się z każdym dniem, pocałunkiem, stosunkiem. Trwałam w tym dziwnym czworokąto-trójkącie najpierw dla pieniędzy, później z przywiązania, aż w końcu z miłości. Staczałam się na dno własnych uczuć, coraz bardzie...