Jeżeli spytacie kogokolwiek z moich znajomych lub rodziny o wyróżniającą mnie cechę, z pewnością odpowie: superpamięć. Na przyjęciach świątecznych czy innych imieninach matka z ojcem za każdym razem opowiadają gościom historie z mojego dzieciństwa, żeby się tą moją pamięcią pochwalić. Mówią na przykład, że recytowałem im wierszyki, których nasłuchałem się w przedszkolu, albo że oglądając z tatą dowolny mecz Ligi Mistrzów, przywoływałem nazwisko po nazwisku wszystkich zawodników obu drużyn wraz z ławkami rezerwowych i trenerami, zanim komentator zdążył się choćby przywitać. Po paru głębszych te opowiastki zawsze kończą się ich ulubionym żartem – że potrafię odtworzyć wspomnienie własnych narodzin. To oczywiście niedorzeczne, więc wybucham wtedy śmiechem wraz z całą ochającą i achającą rodziną, ale już na przykład swoje pierwsze kroki pamiętam bardzo dobrze. Miałem wtedy niespełna rok i mieszkaliśmy wciąż w kawalerce na Targówku. Aż do moich drugich urodzin gnieździliśmy się tam w szaroburym, obskurnym pokoju wyposażonym w wysłużony tapczan, szafę, kredens, kilka szafek oraz lustro w obrzydliwej metalowej ramie. Pokój łączony był z kuchnią, w której stały przedpotopowa kuchenka z dwoma gazowymi palnikami, lodówka z drzwiami domykanymi za pomocą sznurka, mały plastikowy stolik i dwa równie plastikowe taborety. Nie było zlewu – mama myła gary w miednicy w tyciej łazience. Właśnie podczas jednego z takich zmywań mały Pawełek zaskoczył swoją rodzicielkę, najpierw samemu wstając z podłogi, a następnie przedreptując niepewnie parę kroków i omal nie wpadając do maminej michy z naczyniami. Gdybym się mocniej skupił, pewnie mógłbym opisać wzorki na pokrytej pianą zastawie.
Poza świetną pamięcią od zawsze cechuje mnie również łatwość analitycznego myślenia. Prędko pojąłem, że nie powinienem się zbytnio afiszować z moimi superumiejętnościami. Kiedy miałem pięć lat, rodzice, którzy oczywiście głupi nie byli i zdawali sobie sprawę, że mają uzdolnione dziecko, wysłali mnie na serię bardzo długich i nudnych badań, żeby wyliczyć moje IQ i sprawdzić, jak bardzo wybijam się ponad przeciętność. Postanowiłem wtedy celowo nie ujawniać potęgi, która we mnie drzemie, bo gdyby dowiedzieli się całej prawdy, testom nie byłoby końca, a ja, jak każdy pięciolatek, lubiłem zwyczajnie pobawić się w piaskownicy czy pooglądać bajki w telewizji. Aby mi tego nie zabrano, oszukiwałem podczas niektórych zadań. W rezultacie moim rodzicom powiedziano, że mają zdrowego i utalentowanego synka, który z pewnością będzie piątkowym uczniem, ale nikt się nawet nie zająknął o jakichś superodchyłach od normy. Taka diagnoza niezmiernie ich ucieszyła. Mnie z kolei rozradował fakt, że mogłem wrócić do domu, do moich zabawek, podwórka, kolegów i koleżanek. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, czy postąpiłem słusznie, ale po dwóch latach przekonałem się, że podjąłem dobrą decyzję.
W wieku siedmiu lat poszedłem do szkoły. Jedna osoba z mojej klasy wyróżniała się zdecydowanie ponad resztę dzieci – niespełna sześcioletni chłopaczek o imieniu Maciek. Szybko zorientowałem się, że on również ma bardzo dobrą pamięć, i od samego początku bacznie mu się przyglądałem. Kiedy po kilku dniach nasza wychowawczyni odkryła, że chłopiec potrafi już świetnie czytać i pisać, poprosiła go, aby przyprowadził do szkoły rodziców. Przeniesiono go do drugiej klasy... i wtedy się zaczęło. Mówiąc w skrócie, jego starsi „koledzy" przez czystą zazdrość dokuczali mu na każdym kroku, a ponieważ był od nich mniejszy, nie potrafił się bronić. Wiele razy widywałem go na przerwach łkającego gdzieś po kątach. Nauczyciele i rodzice, zadowoleni z jego świetnych wyników w nauce, przez długi czas nie dostrzegali problemów malucha, a kiedy zorientowali się w sytuacji, było już za późno. Chłopiec popadł w coś na kształt depresji. Musiało to być poważne, gdyż po tym, jak opuścił mury szkoły po zakończeniu pierwszego semestru, nie widziałem go już nigdy więcej. W tym czasie ja udawałem, że uczę się literek, bawiłem się i psociłem jak wszystkie inne dzieciaki. Miałem bardzo dobre oceny, bo chciałem, aby rodzice byli zadowoleni, ale w dalszym ciągu nie wychylałem się i ukrywałem swoje nadnaturalne umiejętności. Przykład Maćka zapadł mi głęboko w pamięć. W domu, kiedy nikt nie patrzył, sięgałem jednak po dorosłe książki z półek rodziców i zaczytywałem się w nich przez długie godziny.
CZYTASZ
Królik w lunaparku (fragmenty)
Mystery / ThrillerPaweł ma superpamięć, Kaśka wymiata w kosza, a Zbyszek jest doświadczonym taksówkarzem. Co ich łączy? Zupełnie nic. Do czasu... Pewien wypadek zapoczątkuje ciąg zdarzeń, który splecie historie całej trójki i wywróci ich życia do góry nogami. Co ma z...