Część 2 - Kaśka - Rozdział 7

12 4 0
                                    


Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest poznać datę własnej śmierci?

Czy to łaska pozwalająca ułożyć sobie idealne życie, zaplanowanie wszystkiego w szczegółach, brak strachu o przyszłość, stuprocentowa pewność, że wszystko będzie dobrze, a jak nadejdzie czas – pożegnanie z bliskimi i ze światem, a następnie udanie się na wieczny spoczynek w przeświadczeniu, że przeżyło się życie tak, jak powinno?

A może wręcz przeciwnie? Codzienne patrzenie w karty kalendarza i odliczanie do nieuniknionego, niemożność zrobienia ze swoim życiem czegokolwiek konkretnego z powodu ciężaru noszonego na plecach i ciągłe robienie sobie wyrzutów za kolejne zmarnowane dni, które raz za razem trafiają do kosza?

Ja nie myślałam o tym aż do pewnego pięknego popołudnia, kiedy tę datę poznałam.

*

– Kaśka, podaj! – krzyknęła Aga gdzieś z lewej strony.

Momentalnie zamachnęłam się tak, jakbym faktycznie miała skierować piłkę w jej stronę, ale w ostatniej chwili przechyliłam nadgarstek i wyprowadziłam kozła dokładnie między nogami stojącej przede mną Tyczki. Sprytnie ją obiegłam, złapałam piłkę oburącz i wykonując dwutakt niczym na treningu, spokojnie umieściłam piłkę w koszu i zdobyłam kolejne dwa punkty dla naszej drużyny. Dopiero wtedy spojrzałam na Agnieszkę – kapitan przeciwnego zespołu – która już chyba piąty raz dzisiaj próbowała na mnie swojej wrednej sztuczki. Jak się nie umie grać, próbuje się różnych numerów. Uśmiechnęłam się do niej identycznie jak przy czterech poprzednich razach, a ta tylko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć, że w sumie to i tak ma w dupie wynik meczu. Właściwie to i ja miałam go gdzieś, to tylko WF. Fajnie było jednak choć przez chwilę wiedzieć, że jest się w czymś najlepszym.

Nie byłam w szkole popularna jak Aga, która co chwilę zawracała w głowie największym ciachom. Nie miałam długich, zgrabnych nóg jak Tyczka i nie było mnie stać na taką kolekcję butów, jaką szpanowała. Nie byłam orłem jak Paulina, która chyba nigdy nie dostała z niczego prócz WF-u oceny niższej niż piątka. Na szczęście klasowym nieudacznikiem też raczej nie można było mnie nazwać. Dziewczyny nie obrabiały mnie non stop za plecami, a chłopacy nie stroili sobie ze mnie wciąż durnych żartów. Od czasu do czasu któryś nawet zaczynał za mną łazić. Chyba najlepsze określenie dla mnie to „przeciętniara". Przeciętniara, która potrafi lepiej od innych wrzucać wielką pomarańczową kulę w metalową obręcz zawieszoną wysoko ponad głowami. Bijcie pokłony.

– To było dobre – pochwaliła mnie Tyczka.

– Dzięki – odpowiedziałam z uśmiechem i szybko się od niej oddaliłam, bo już rozpoczynała się akcja ich drużyny.

W obronie też byłam całkiem niezła. Jako jedyna w klasie potrafiłam zaczapować przeciwniczkę. Wiedziałam też, że gdy biegnie na ciebie malutka Natalia, nie należy machać jej przed oczami łapami ani rzucać się na nią w próbie wybicia piłki – trzeba po prostu stanąć bez ruchu i poczekać na zderzenie, a następnie teatralnie przewrócić się i przejechać tyłkiem metr po parkiecie. Tak też zrobiłam, a przynajmniej prawie zrobiłam, bo gdy wleciała z całym impetem piłką w mój bok, poczułam tak piekielny ból, jakby mi ktoś przymocował tam rozżarzone węgle. Upadek wcale nie był teatralny. Zwaliłam się na podłogę bez krzty gracji. Zdążyłam jeszcze usłyszeć gwizdek nauczycielki i ciche „o kurwa" Natalii, po czym odpłynęłam w ciemność.

*

Od tego zdarzenia do chwili poznania przeze mnie daty swojej śmierci nie upłynęło wiele czasu. Karetka zabrała mnie na sygnale do szpitala, gdzie gruntownie mnie przebadali. Na początku myśleli, że koleżanka obiła mi nerkę i nabawiłam się jakiegoś krwotoku wewnętrznego, ale rzeczywistość okazała się o wiele okrutniejsza. Zdiagnozowali raka trzustki w zaawansowanym stadium rozwoju. Stwierdzili, że jest nieoperowalny i że nie ma na rynku żadnych specyfików, które mogłyby mnie wyleczyć. Nie wykryli wprawdzie przerzutów, ale mimo to po krótkich konsultacjach wydali dość drastyczny wyrok – miałam umrzeć za pół roku, góra za rok, jeśli poddałabym się bolesnej i nieprzyjemnej chemioterapii.

Królik w lunaparku (fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz