Część 3 - Zbyszek - Rozdział 12

8 2 0
                                    


– Dziś jest trzeci marca. Dokładnie dwadzieścia trzy lata, dwa miesiące i dwanaście dni temu miał miejsce jeden z najpiękniejszych dni mojego życia. Ludzie w całej Polsce obserwowali, jak były elektryk staje się ich prezydentem, ale garstka z nich przyglądała się zupełnie innemu wydarzeniu. W małym kościele pod Warszawą Alicja powiedziała sakramentalne „tak" ku uciesze mojej, naszych znajomych i rodzin. Wesele nie było ogromne. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Raptem jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt osób zebrało się przy paru stołach. Nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej. Zresztą sami dobrze pamiętacie, jak to było w tamtych czasach.

Rozejrzałem się po słuchaczach. Większość z nich to moi równolatkowie. Kilku było nieco starszych, a raptem jeden miał coś koło trzydziestki i mocno odstawał od reszty. Parę osób pokiwało głowami na znak zrozumienia tematu.

– Mieliśmy naprawdę pyszne wiejskie żarcie oraz bimberek pędzony przez któregoś z wujków. Były tańce, krzyki, przyśpiewki i jakieś głupie zabawy. Upiłem się tak, że nie pamiętam nocy poślubnej. Panu młodemu można jednak wybaczyć, prawda?

Uniosłem nieco koniuszki ust w geście ironicznego uśmiechu. Na twarzach kilkorga ze zgromadzonych również zagościła podobna mina.

– Niecałe trzy lata później, piątego listopada dziewięćdziesiątego trzeciego roku – kontynuowałem – doczekałem się kolejnego z najpiękniejszych dni w życiu. Na świat przyszła moja malutka córeczka. Do tego czasu upijałem się regularnie, mniej więcej raz w miesiącu. Zaraz po narodzinach pierworodnej przeszedłem sam siebie i chlałem dzień w dzień przez tydzień. Nie umiem powiedzieć czemu, a nie mamy też na tyle dużo czasu, żebym sobie pofilozofował, więc po prostu przejdę dalej.

Lekko zaschło mi w gardle, toteż upiłem dwa łyki z przygotowanej zawczasu butelki z mineralką. Nikt się nie odzywał. Czekali na dalszą część opowieści. Dopiero na koniec można było zadawać pytania – takie ktoś tu wymyślił zasady.

– Do tego czasu Alicja przymykała oko na moje hulanki. Po pojawieniu się córeczki diametralnie się to zmieniło. Coraz częstsze domowe awantury zdecydowanie nie pomogły alkoholowemu potworowi, który we mnie siedział, lecz tylko pobudzały go do działania. Wciąż jednak nie stoczyłem się na samo dno. W dniach trzeźwości byliśmy wzorowym małżeństwem, a nasze dziecko dorastało w atmosferze względnej miłości.

Zrobiłem krótką pauzę i otarłem pięścią pojedynczą łzę, która pojawiła się na policzku.

– Wszystko runęło na początku maja dziewięćdziesiątego ósmego. Wybaczcie, że nie podaję dokładnej daty, ale to był najbardziej przepity okres w moim życiu i po prostu jej nie pamiętam. Szef nigdy nie robił mi problemów, jak przychodziłem do roboty pod wpływem albo jak już w pracy wypiliśmy coś z chłopakami. Jemu też się to zresztą zdarzało. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale mieliśmy stresującą robotę i od czasu do czasu trzeba było coś chlapnąć, żeby nie zwariować. Sęk w tym, że w moim przypadku picie wymknęło się spod kontroli i tego pięknego, wiosennego dnia doprowadziło do niemal śmiertelnego wypadku. Ponownie daruję wam szczegółowe sprawozdanie, zresztą znam tę historię jedynie z opowieści współpracowników. Miałem szczęście w nieszczęściu, że mój przełożony na tej feralnej zmianie również był na rauszu. Poleciałby na zbity pysk, gdyby cała sprawa wyszła na jaw, więc ją zatuszowali. Facet, którego przez przypadek omal nie pozbawiłem życia, doznał obrażeń głowy i nie pamiętał niczego, co wydarzyło się bezpośrednio przed wypadkiem.

Krótkie spojrzenie na słuchaczy. Nikt się już nie uśmiechał, ale nie widziałem w ich oczach wrogości. Pociągnąłem kolejne dwa hausty wody i podjąłem opowieść.

Królik w lunaparku (fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz