Część 2 - Kaśka - Rozdział 8

12 2 0
                                    


Kto by pomyślał, że kiedykolwiek widok murów szkoły o poranku wywoła na mojej twarzy uśmiech. Wprawdzie nie miałam problemów z pojawianiem się na lekcjach i nie szłam na nie nigdy jak na ścięcie, ale znałam co najmniej sto lepszych sposobów na spędzenie poranka – na przykład sen. Dzisiaj czułam jednak, że pojawienie się w szkole to idealny sposób na to, żeby chociaż na kilka godzin zapomnieć o dziwnej atmosferze w domu i o mojej chorobie.

– Cześć, Kasiu – przywitał mnie na szkolnym dziedzińcu Fałkowski, młody profesor od polskiego.

Odwróciłam się, gdyż głos dobiegał zza moich pleców. Kątem oka dostrzegłam ruch oczu nauczyciela z okolic moich szpilek przez pupę ku twarzy. Jak gdyby nigdy nic. Jeszcze niedawno zirytowałabym się okropnie, a tymczasem zrobiło mi się bardzo miło i uśmiechnęłam się na chwilę, zanim się odezwałam.

– Dzień dobry.

– Wspaniale wyglądasz – wypalił podekscytowany.

Nieco się zmieszałam, bo spodziewałam się trochę innego przywitania z ust profesora. Chyba to zauważył, bo na twarz wskoczyła mu zatroskana mina i czym prędzej zaczął się tłumaczyć:

– Och, nie zrozum mnie źle. Nie miałem na myśli twojego ubrania, tylko to, że mimo tak poważnej choroby prezentujesz się naprawdę dobrze.

Wyglądał zabawnie i chyba nie zdawał sobie sprawy, że pogrążał się jeszcze bardziej. „A co mi tam" – pomyślałam.

– Czyli moje nowe buty się panu nie podobają? – Zrobiłam smutną minkę i spojrzałam na swoje stopy, a potem z powrotem na niego.

– Ależ nie! Nie powiedziałem tego. Są bardzo se... Są bardzo ładne.

Fałkowski zarumienił się i widać było, że najchętniej skończyłby już tę rozmowę, ale nie wiedział za bardzo jak. Ach, ci nieporadni mężczyźni. Postanowiłam nie pastwić się nad biedakiem.

– Dziękuję. – Na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech. – Miło się rozmawia, ale wolałabym nie spóźnić się na pierwszą lekcję po tak długiej nieobecności.

– Tak, tak, oczywiście. – Niemal czułam powiew wiatru, gdy odetchnął z ulgą.

Przypomniało mi się, że o dwunastej mam polski. Ułamek sekundy wystarczył, by nowa ja zrobiła coś, o co nigdy bym się wcześniej nie podejrzewała. Doskoczyłam do nauczyciela, patrząc uprzednio pobieżnie, czy nikt się nam nie przygląda, i musnęłam jego policzek ustami.

– Do zobaczenia za cztery godziny! – Puściłam oczko i pobiegłam czym prędzej w kierunku wejścia do szkoły, żeby nie zdążył zareagować.

Nie słyszałam do tej pory dzwonka, więc wiedziałam, że lekcje się jeszcze nie zaczęły, ale w szatni nie zastałam nikogo oprócz kilku osób z młodszych klas. Rzuciłam okiem na iphone'a – za minutę ósma – i moje nogi w nowych butach same pognały na drugie piętro. Chciało mi się śmiać, chociaż o mało się nie zabiłam na jednym z zakrętów.

Czułam, że ten dzień będzie bardzo dobry!

*

Ten dzień był beznadziejny.

Nie wiem, jak to możliwe, że byłam taka naiwna, ale naprawdę jeszcze z samego rana wierzyłam, że pójście do szkoły to najlepszy możliwy sposób na oderwanie się choć na chwilę od przekleństwa mojej choroby. Nie mogłam się bardziej mylić.

Przekonałam się o tym, jak tylko przekroczyłam próg sali dwieście czternaście. Będąc jeszcze na korytarzu, słyszałam ze środka gwar, który zawsze o ósmej rano w piątek dobiega z każdej sali lekcyjnej. Uczniowie, choć zaspani, nie marnują ani minuty, żeby podzielić się z kolegami i koleżankami swoimi planami na zaczynający się niebawem weekend. Dosłownie sekundę po tym, jak moje nowe, seksowne-to-znaczy-bardzo-ładne szpilki zastukały o parkiet, którym wyłożone było całe pomieszczenie, rozmowy umilkły, a głowy wszystkich osób w klasie zwróciły się w moją stronę. Przesunęłam wzrokiem po kilku twarzach i na każdej zobaczyłam minę typu „biedna Kasia – taka fajna dziewczyna, a za pół roku umrze". Tylko Tyczka, siedząca jak zwykle gdzieś w głębi sali, przyglądała mi się z uśmiechem i wskazując puste miejsce koło siebie, bezgłośnie mnie przywoływała.

Królik w lunaparku (fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz