Ocknąłem się nagle, podenerwowany i skonsternowany. Przez krótką chwilę rozglądałem się niepewnie, żeby stwierdzić, gdzie się znajduję, pięć tygodni poza domem zrobiło swoje. Poczułem burczenie w brzuchu oraz swędzenie pod gipsem i te dwie rzeczy rozbudziły mnie na dobre. Złapałem za telefon i wybrałem zapisany pod dwójką numer do najbliższej pizzerii. Zamówiłem moją ulubioną pepperoni z dodatkowym serem, na grubym cieście. Żarcie miało przyjść za jakieś czterdzieści minut. Postanowiłem spożytkować ten czas, żeby wziąć prysznic. Spojrzałem na chorą rękę i szybko skorygowałem ten pomysł. Poszedłem do łazienki, zatkałem odpływ wanny i odkręciłem gorącą wodę.
Dwadzieścia pięć minut później byłem już czyściutki i pachnący i z suszarką w zdrowej ręce oczekiwałem dostawcy pizzy, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad małą umywalką. Nie wyglądałem źle jak na swoje czterdzieści sześć wiosen i wieloletnią historię picia. Moje ciemne, krótkie włosy gdzieniegdzie oprószyła siwizna, ale ponieważ nie miałem problemu ani z łysieniem, ani z zakolami, nie prezentowałem się bardzo staro. Siniaki i strupy, których nabawiłem się podczas wypadku, zdążyły już zniknąć i tylko jedna, różowa jeszcze, bo świeża, blizna szpeciła moje czoło. Pomyślałem, że podobno kobiety lubią facetów z bliznami, i uśmiechnąłem się sam do siebie.
Jedzenie przyszło pięć minut przed czasem, więc dałem chłopakowi dwa złote napiwku. Skrzywił się i nawet nie podziękował. Pierdzielony gówniarz spodziewał się pewnie co najmniej piątaka. Zaniosłem pudełko z gorącym plackiem do salonu i postawiłem na stojącym przed wersalką stolikiem. Otworzyłem klapę leżącego na nim laptopa i wcisnąłem przycisk zasilania. Skoczyłem jeszcze do kuchni po szklankę i butelkę wody i zasiadłem do wyżerki. Windows odpalił się po minucie, ale drugie tyle, jak nie więcej, zajęło mu załadowanie wszystkich programów. Powoli zaczynało mnie to wkurzać, bo jak kupiłem nowiutki komputer dwa lata temu, całość startowała w mniej niż dwadzieścia sekund. Od roku nosiłem się z zamiarem oddania tego szajsu do serwisu, ale nigdy nie wygospodarowałem na to czasu, a poza tym przecież teoretycznie wszystko działało. Pewnie za jakiś czas dam za wygraną i w końcu się za to zabiorę, ale na pewno już nie dzisiaj. Odpaliłem przeglądarkę internetową, co dało mi czas na pochłonięcie kolejnego kawałka pizzy. Od wciśnięcia guzika power zjadłem już trzy. Kiedy kursor przestał się wreszcie kręcić, kliknąłem pierwszą zakładkę z ekranu szybkiego wybierania. Wpisałem swój nick oraz hasło i już po chwili siedziałem na czacie.
To moje trzecie – i oby ostatnie – uzależnienie. Od paru lat, może nie codziennie, ale na pewno zdecydowanie częściej niż większość ludzi w moim wieku, uprawiałem rozmowy z nieznajomymi za pośrednictwem Internetu. Gadka o niczym z klientami była niejako wpisana w mój zawód, ale ja nie należałem nigdy do fanów takich konwersacji. W większości przypadków osoby, które wiozłem, chciały po prostu przetransportować się z punktu A do punktu B i nie miały ochoty na wysłuchiwanie monologów pana taksówkarza z wąsem. Na początku oczywiście próbowałem zagadywać, ale na ich twarzach odbitych w lusterku wstecznym zazwyczaj widziałem jedynie zażenowanie, a nie chęć do rozmów, toteż prędko te praktyki przerwałem. Internetowe czaty to co innego – tutaj ludzie przychodzą właśnie po to, by pokonwersować z nieznajomymi. Nie pamiętałem już zupełnie, kiedy i po co wszedłem tam po raz pierwszy, ale potrafiłbym wskazać kilka powodów, dla których robię to teraz. Główny z nich to coraz bardziej dająca mi w kość samotność. Może to dziecinne i głupie, ale łudziłem się, że kiedyś uda mi się jeszcze znaleźć jakąś następczynię Alicji. A gdzie miałem jej szukać, jeśli nie tutaj? Do baru czy na dyskotekę z wiadomych względów przecież nie pójdę.
Gryząc czwarty ociekający serem trójkąt, zacząłem czytać wiadomości przewijające się po głównym oknie. Szukałem znajomych ksywek. Kilka męskich dobrze kojarzyłem, ale tylko z widzenia, gdyż nie zagadywałem do facetów. Po kilku minutach skonstatowałem, że żadna z moich wirtualnych rozmówczyń nie siedziała dziś na ogólnym. Trzeba było zatem przenieść poszukiwania na listę aktywnych nicków. Nigdy nie lubiłem się po niej poruszać, ponieważ czat, na który wchodziłem, zawsze miał multum gości i lista aktualizowała się dosłownie co sekundę. Trudno było się połapać w tym migotaniu liter i cyfr, ale jak mus, to mus. Zdecydowanie potrzebowałem dzisiaj kontaktu z jakąś znajomą duszą. Zanim przewinąłem listę chociaż do litery „b", wyskoczyło mi na wierzch okno prywatnej wiadomości.
CZYTASZ
Królik w lunaparku (fragmenty)
Mystery / ThrillerPaweł ma superpamięć, Kaśka wymiata w kosza, a Zbyszek jest doświadczonym taksówkarzem. Co ich łączy? Zupełnie nic. Do czasu... Pewien wypadek zapoczątkuje ciąg zdarzeń, który splecie historie całej trójki i wywróci ich życia do góry nogami. Co ma z...