Rozdział 1

6.9K 218 43
                                    

.

Natalie

- Nat, pamiętasz, że za dwa tygodnie lecimy do Vegas?

Odpisywałam właśnie na maila jednego z klientów, gdy stanął przy moim biurku jeden z większych dupków, jakich zdążyłam poznać w ciągu swoich dwudziestu pięciu lat życia.

Czy on zawsze musiał mnie tak irytować?

- Tak, pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć, skoro przypominasz mi o tym średnio co dwa dni od prawie miesiąca? - odpowiedziałam mu nie kryjąc przy tym sarkazmu, którego najwyraźniej nie wyczuł w moim głosie.

- Cieszy mnie to, że nie zapomniałaś. Musimy się do tego dobrze przygotować.

- Wiem Lucas. Już to mówiłeś -wielokrotnie.

Dobrze pamiętałam o tym wyjeździe. Nawet gdybym chciała zapomnieć, to nie byłoby mi dane.

Poza tym że Luc przypominał mi o nim średnio co dwa dni, to cała firma szykowała wszystko pod tego klienta. Był dla nas najważniejszy, więc każdy starał się wszytko w tym temacie dopinać perfekcyjnie.

- W porządku, a zabukowałaś już nam hotel o jaki prosiłem?

Chryste. On tak na serio?

- Tak, SZEFIE - warknęłam zirytowana. - Wszystko już od ponad tygodnia jest załatwione. Bilety na przeloty, pokoje w hotelu dla naszej trójki, dokumenty, prezentacje. Zostały tylko do uzupełnienia najświeższe dane, ale aktualizacja tych ostatnich będzie pod koniec bieżącego tygodnia. - Milczał stojąc tylko i mi się przypatrując. Nie wiedziałam o czym myślał, ale wyglądał jakby całkowicie odpłynął. - Lucas? Luc?! - Wołaniem wyrwałam go z transu jednak i tak wyglądał na zamyślonego. - Chciałeś mi jeszcze o czymś przypomnieć? Na przykład o skorygowanych zestawieniach, odpowiednim przygotowaniu na to spotkanie albo... jak się włącza komputer?

Nadal na mnie patrząc potrząsnął głową, jakby próbując wrócić do rzeczywistości i nic mi nie odpowiadając wrócił do siebie.

Lucas Walker... Nie lubiłam go. Kiedyś go wręcz nienawidziłam. Wkurzał mnie na każdym kroku samym faktem, że był. Nie musiał się nawet odezwać ani nic zrobić.

Fakt, że istniał już wystarczająco wyprowadzał mnie z równowagi.

Przez ten rok, zaczęłam trochę zmieniać zdanie jakie miałam zawsze na jego temat. Wcześniej uważałam go za totalnego aroganckiego dupka, kurwiącego się na lewo i prawo.

Okazało się, że jest troszkę inaczej. Owszem, zwracał swoją osobą uwagę kobiet, które się za nim oglądały, kokietowały go i z nim flirtowały składając jednoznaczne propozycje. Jednak na tym najczęściej się kończyło. Najczęściej - bo w celibacie nie żył.

Poza tym zbliżyliśmy się do siebie we troje. Lucas i Bradley zaopiekowali się mną, gdy zostałam sama.

Pomogli mi ogarnąć wszystkie tematy związane z pogrzebem i spadkiem jaki otrzymałam. Wspierali mnie każdego dnia, nie pozwalając bym czuła się choć trochę samotna. Traktowałam ich jak najbliższą rodzinę, a oni mimo posiadania swoich rodzin, uważali mnie za rodzoną siostrę.

Nie starali się zastąpić mi brata, bo wiedzieli, że brata nigdy nikt mi nie zastąpi. Jednak zawsze starali się być blisko i mnie wspierać. Staliśmy się dla siebie bardzo ważni i jakoś radziliśmy sobie z faktem, że Williama już nie ma wśród nas.

W związku z czym, Luc nie był mi obojętny. Może nie pałałam do niego już taką antypatią jak dawniej, jednak jak nikt inny, potrafił mnie wkurzać samym swoim byciem.

- Co tam księżniczko? - zapytał Bradley opierający się o moje biurko. Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam nawet że podszedł. - Wszytko dobrze? Wglądasz na wkurzoną.

Bradley był drugim moim wspólnikiem i przyjacielem - tym normalnym i nie dupkowatym.

- A jak myślisz Brad? - zapytałam opierając głowę o zagłówek krzesła i spojrzałam na niego.

- Czyżby znowu Luc? - Poruszał z rozbawieniem brwiami, jakby bawiła go ta sytuacja.

- To nie jest zabawne. On traktuje mnie jak dziecko. Rozumiem, że nie mam takiego doświadczenia i wiedzy jak wy, że nie ufa mi tak jak tobie i Willowi, ale nie musi mi co chwilę przypominać tego samego. Nie jestem jakaś ułomna czy niedorozwinięta.

Brad podszedł do mnie i w pocieszającym geście zaczął pocierać moje ramiona. Zawsze mi to pomagało, a na wzmiance o bracie, on robił to automatycznie.

- Tylko mi nie mów, że znowu chodzi o Vegas.

- Niestety. On wręcz dostał pierdolca. Wszystko sprawdza po sto razy. Rozumiem perfekcja, ale wszystko ma granice.

- Nie dziw mu się. To ważny kontrakt. Zależy mu, by go utrzymać.

- Przecież ja to wszystko rozumiem. Ale tobie również na nim zależy, a nie zachowujesz się przy tym jak dupek.

- Ale ja to ja. Ja jestem ten lepszy. - Mrugnął okiem i uśmiechnął się flirciarsko, jak to on potrafił. - Idę do tego dupka. Może go trochę uspokoję. Trzymaj się księżniczko, bo rozumiem, że dziś już się nie widzimy? Wychodzisz wcześniej?

- Tak. Sara już na mnie czeka, więc się zbieram. A ty zrób coś ze swoim kumplem, zanim zrobię mu krzywdę i nie będzie mógł zadowolić już żadnej kobiety.

Brad wybuchnął śmiechem i podszedł do drzwi gabinetu Luca. Odwrócił się na chwilę i rzucił:

- Pogadam z nim. Zrobię to dla dobra twojego i tych kobiet. Udanych zakupów. - Machnął ręką i zniknął za drzwiami.

Bradley zaczął spotykać się z Sarą niedługo po śmierci Willa. Spił się w barze żeby zapić smutek po nim i tak się poznali. A niespełna miesiąc temu się zaręczyli. Cieszyło mnie to, bo bardzo lubiłam ich obojga i uważałam, że tworzą świetną parę, która naprawdę bardzo się kocha. Oni teraz mają siebie, a ja dzięki temu zyskałam nową przyjaciółkę, która była mi jak siostra.

Bardzo cieszyłam się ich szczęściem. Jednak po ich zaręczynach uświadomiłam sobie, że chyba też już bym chciała mieć kogoś na stałe, w kim byłabym zakochana do szaleństwa i kto kochałby mnie.

Sama spotykałam się od czasu do czasu z jakimiś facetami, ale zawsze traktowałam to jako luźne i krótkotrwałe związki bez zobowiązań - w końcu nie tylko faceci zaspokajali swoje potrzeby seksualne. Dziwnie to brzmi? Pewnie tak. Ale jeszcze do niedawna nic więcej nie było mi wtedy potrzebne.



Dziękuję Ci Vegas [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz