Kiedy nie ma się czego bać, tchórz może być tak samo odważny jak każdy inny.
Arabella bała się szpitali. Od małego, kiedy mama prowadziła ją za rękę na miliony badań, kiedy kolejne igły wbijały się w alabastrową skórę, strach rósł każdego dnia. Dorosła już Arabella wciąż odczuwała irracjonalny strach przed zapachem śmierci. Bo w szpitalu ludzie umierali. A ona nie chciała umrzeć. Ona chciała żyć, być z Luke’iem, pracować w sklepie muzycznym, poznawać świat, pewnego dnia wydać własną książkę. Miała tyle marzeń, nie miała czasu na umieranie.
Bawiła się rękawem rozciągniętej bluzy i czekała aż doktor Ackles w końcu będzie mógł ją przyjąć. Polubiła tego człowieka. Pomimo tego, że za każdym razem kiedy się u niego pojawiała słyszała coraz to gorsze wieści. Powoli umierała i musiała się z tym stanem rzeczy pogodzić. Kolejne tabletki przestawały działać, a jej organizm reagował na zmienione dawki dużo gorzej niż spodziewali się na samym początku. Miała dwadzieścia cztery lata, a jej świeca powoli gasła.
Drzwi do gabinetu uchyliły się, tworząc pewnego rodzaju zaproszenie. To był czas, żeby w końcu wyciągnęła słuchawki z uszu i skonfrontowała się z szarą rzeczywistością.
- Dzień dobry – wydusiła cienkim głosem. Mężczyzna przytaknął i wskazał na miejsce naprzeciwko siebie. – Źle czy bardzo źle?
- Przykro mi, Arabello. Tak cholernie mi przykro – wydusił, nie podnosząc wzroku znad karty. Medycyna znała rozwiązanie wielu przypadków, ale zdewastowany kolejnymi lekami organizm dziewczyny powoli się poddawał i to fakt stwierdzony. – Musimy zastosować dużą silniejszą dawkę cytostatyków. Najlepiej w postaci wlewu.
- Cokolwiek, proszę – wyjąkała, dusząc się własnymi łzami.
Słone krople ginęły w materiale swetra, znacząc na policzkach mokre ścieżki. To była jej ostatnia szansa, a miała zamiar chwytać się wszystkiego. Nie zważając na koszty.
- W przyszłym tygodniu zgłoś się do mnie. W piątek. Wypiszę potrzebne papiery… trzymaj się, Arabello. Bądź dobrej myśli – powiedział niemalże spokojnym tonem. Uwierzyłaby w tą dobrą myśl, gdyby nie zdradziło go drżenie głosu.
- Dziękuję.
Kierując się kolejnymi odruchami opuściła szpital. Zapach śmierci i jej obecność ciągnęła się za nią niczym obłoczek pary, którego za nic nie potrafiła się pozbyć. Kierował się za nią w drodze na miejski cmentarz. Chwilę lawirowała pomiędzy nagrobkami, by odnaleźć ten właściwy – serce zabolało, kiedy po raz kolejny odczytała złote litery.
- Cześć, tato. Wiesz… nie jest dobrze. Znaczy z mamą świetnie, rozmawiałam z nią ostatnio. Wciąż ma mi za złe kolor moich włosów, ale chyba jej to minie… Boję się, wiesz? I nie wiem, co robić… A co jeśli umrę? Ja nie chcę umierać. Ja chcę żyć…
a.n/ uhm… no… miłego wieczoru :’) x
CZYTASZ
arabella / lrh
Fanfictionczasami, by ochronić drugą osobę jesteśmy w stanie posunąć się do wszystkiego. © niezgodna 2015