end?

1.2K 176 9
                                    

Czasami jedna łza potrafi oczyścić całą duszę, niekiedy cały ich potok nie przynosi ulgi.

- Cześć, maleńka. Jak się czujesz? - Uniosła wzrok znad czytanej książki i zobaczyła Johna z dwoma tomiszczami pod pachą. Posłała mu blady uśmiech i odłożyła tomik na niewielką szafkę.

Poprawiła bandankę i już miała sięgać po perukę, którą przyniósł jej doktor Ackles, ale John jedynie machnął ręką i opadł na krzesło obok. Arabella była dla niego niemalże jak córka i serce go bolało, kiedy widział niemalże przezroczystą skórę przez którą przebijała się każda niebieska żyłka, a oczy pozbawione zostały dawnego blasku. Nie mógł zaprzeczyć także, że tęsknił za niebieskimi włosami opadającymi na ramiona. Jednak pozostawała sobą, a uśmiech wciąż błąkał się na niemalże niewidocznych wargach.

- Lepiej mi powiedz, jak Luke się trzyma - zignorowawszy ból rozchodzący się po całym ciele, dźwignęła się na łokciach i umościła w pozycji półsiedzącej. Tak było zdecydowanie wygodniej.

- Ciągle przyłazi. I jęczy, i marudzi. I pyta o ciebie, ostatnio prawie się rozpłakał - wyburczał, wznosząc ręce ku górze. Arabella parsknęła śmiechem. - Sprzedałaś mu takiego kopniaka, a on wciąż cię kocha, wy dzieciaki jesteście dziwne.

- Zmieńmy temat, rozmawiałeś z moją mamą?

- Trzyma się. Powinna się pojawić na dniach. Daj jej trochę czasu na ochłonięcie, niedawno choroba zabrała jej męża, a teraz zabiera też córkę.

Przytaknęła. Nigdy nie miała żalu do matki - kobieta nie potrafiła na nią spojrzeć bez oczu pełnych łez. I o ile życie Arabelli było koszmarem tak życie jej matki przypominało piekło. Choroba zabierała wszystkich dookoła niej - męża, córkę, matkę. Nowotwór był nieprzewidywalny i uderzał w najmniej odpowiednim momencie. Nie potrafiła się wściekać za to, że jej nie odwiedzała. Zaprzeczenie wszystkiemu było naturalną reakcją obronną organizmu.

- Arabella, co z tobą będzie? Lekarze nic nie mówią...

- Nie wiem, John. Podobno chemia pomogła i zatrzymała najgorsze, ale wszyscy są tacy tajemniczy... Najchętniej wcisnęłabym na siebie tę perukę i stąd wyszła. Rurki trochę utrudniają sprawę, wiesz jak jest.

Tym razem to John parsknął śmiechem - niezmienne poczucie humoru Arabelli wciąż dopisywało. Mówili, że to dobry znak. Dziewczyna miała niesamowitą wolę walki. Miała po co żyć i chciała żyć, a to było najważniejsze. W końcu śmierci mówiła jedynie 'nie dzisiaj, stary, znajdź innego frajera'.

Nic nie zapowiadało katastrofy, wręcz przeciwnie. Śmiali się z rozumianych jedynie przez nich żartów, dziewczyna zachwycała się książkami, który przyniósł, a John opowiadał o niedawno dostarczonych albumach i o tym, jak bardzo brakowało mu jego ulubionej pomocnicy. Jednak niektóre wydarzenia przychodzą nagle. Niespodziewanie i często niechciane.

Tak wiele wydarzyło się w przeciągu kilku sekund. Najpierw przyszedł oślepiający ból, pojawiła się krew, z ust Johna wydobył się krzyk. Wyraźne kontury pokoju ustępowały czarno-białym plamom, a ostatnie co pamiętała to przekrzykujące się postacie. Nie potrafiła nawet rozpoznać głosów do nich należących.

A więc to tak rak się z nią rozprawiał? Podstępnie? Nie dając szansy się pożegnać? To przecież nie miało tak być.

Proszę, pozwólcie mi tylko ostatni raz zobaczyć Luke'a...

a.n/ to jeszcze nie koniec ;) x

arabella / lrhOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz