2. Uśmiech

812 104 8
                                    

Popchnął drzwi domu. Przechodząc przez próg zobaczył ją.  Swoją matkę.  Siedziała na kanapie, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Widok ten był taki sam jak codzień.  Dres, potargane włosy i ta smutna twarz, powodująca u Mendesa uczucie przeogromnego bólu.  Wielokrotnie powtarzał sobie, że w końcu to skończy, nieważne jak, ale jednak. Odłożył pokrowiec z gitarą pod ścianę,  zmniejszając odległość pomiędzy nim a jego matką. Położył dłonie na jej ramionach, czule całując w policzek. I pomyśleć,  że w tamten pamiętny dzień wszystko miało  się zmienić.  Mieli wyjechać z tego miasta poza jego obrzeża.  Ojciec miał wrócić z emeryturą wojskowego do domu, w końcu po tylu latach rozłąki miał być z nimi już na zawsze. Jednak los chciał inaczej. Kilka godzin przed przylotem taty do domu jego mama usłyszała dźwięk telefonu.  Odebrała go. Uśmiech,  który wtedy utrzymywał się przez cały dzień zmniejszył się, albo można powiedzieć,  że nie było go wcale. Słuchawka wypadła z jej ręki na podłogę,  pękając, a ona wybuchła histerycznym płaczem,  wtulając się w ramiona starszego syna. Wtedy usłyszał tą straszną wiadomość,  która zamieniła jego życie w piekło. Przedłużono ojcu misję,  musiał zostać jeden dzień dłużej. I to nie byłoby nic niepokojącego gdyby nie to, że zniknął tak nagle. Jego przyjaciele, współpracownicy nikt go nie widział. Po przeszło dwunastu godzinach telefon w ich domu rozbrzmiał jeszcze raz. Jakiś mężczyzna dzwonił mówiąc,  że  zginął z rąk jednego z terrorystów w Iraku. Shawn nie mógł w to uwierzyć.  Ten, który był zawsze opoką, jego guru, kimś z którego zawsze brał przyklad, umarł.

Pogrzeb odbył się dwa tygodnie poźniej w zaprzyjaźnionej parafii w mieście skąd pochodził ojciec. W kosciele stał tłum ludzi ostatni raz żegnający ojca, tak jakby był jakimś bohaterem, czy coś. Shawn dobrze wiedział,  że za życia nie chciałby aby go za takiego uważano.  Wmawiał, że po to żyje, że jest tu aby bronić i chronić bezbronnych, a zabijać tych, którzy przynoszą zagładę społeczeństwa.  Kochał to pomimo, że ryzyko zginięcia jest po tysiąckroć razy większe niż w pracy zwykłego, miastowego policjanta.

-Shawn?- zmarniała dłoń dotknęła policzka, głaszcząc go. Chłopak przymknął oczy, delektując się tym zmysłem jak najlepiej mógł.  Nie zdarzało się to zbyt często. Uśmiechnął się z powrotem otwierając oczy.

-Tak mamo?- pociągnęła za jego rękę, powodując to, że po chwili siedział koło niej na kanapie.

-Chciałabym znaleźć pracę. Pomożesz mi? Bo ja sama nie daję radę. Ilekroć widzę ciebie ciężko pracującego,  poczucie winy daję o sobie znać.  Ja.. Ja nie chcę takiego życia. -zaczęła płakać, wtulając się w swojego syna.

-Ciiii, pamiętasz co ci obiecałem.  Dam radę,  czuję się jak następca ojca.  Ja po prosu wiem, że wszystkie obowiązki przeszły na mnie i...

-Nie!-krzyknęła.  Samo to, że z jej gardła wydobył się taki wysoki dźwięk,  zdziwiło chłopaka niesamowicie.  Mama nigdy nie krzyczala, ale gdy to zrobiła pojawiła się w jego sercu ulga. Może od teraz będzie tylko lepiej.  To co jest teraz zostawią daleko za sobą już nigdy nie wracając. Malutki uśmiech rozbłysł na jego twarzy, a w oczach pojawiła się iskierka radości. -Shawn?

-Tak?

-Wiem,  że moja żałoba trwała bardzo długo,  że przez tyle czasu nie byłam dla was dobrą matką,  że to ty w tym czasie byłeś dla małego jednym jak i drugim .  Po prostu chcę to zmienić bo wiem,  że wasz ojciec nie chciałby widzieć mnie taką jaką jestem teraz.  Zrobię to dla niego. Jutro pójdę pochodzić, popytać się o ofertę pracy,  a ty w tym czasie zostaniesz z małym.  Dobrze?-kiwnął głową, trochę niedowierzając słowom,  ktore wypowiedziała.

-Mamo, a pamiętasz te konto o którym...

-Przestań nie chce o tym słyszeć.- zaczęła bawić się dłońmi.

-Dobrze ja po prostu myślałem,  że...- widząc wzrok matki, zaprzestał dokończenia zdania. - Kocham cię. -ucałował jej policzek,  w progu zauważając zielony oczy brata.

-Ja ciebie też. Ja ciebie też.- oddalili się od siebie.

-Shawn'i przyniosłeś mi pomidorka?- chłopczyk podszedł bliżej,  rozglądając się na boki.

-Przecież obiecałem, prawda.-wyciągnął z kieszeni bluzy dorodne warzywo, podając swojemu braciszkowi. 

Widząc szczęście na twarzy jego i mamy, pozwolił by na chwilę również jego ogarnęło to boskie uczucie, którego na co dzień nie mogł doświadczyć.

__________________________________________

Dziękuję za komentarze i votes przy ostatnim rozdziale.

Czekam na kolejne.

Przepraszam za błędy,  rozdział pisany na tablecie.

Gosia

Guitar, singing and she  (Shawn Mendes Fanfiction) (chwilowa przerwa)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz