Rozdział III

1.4K 90 19
                                    

Wiadomość przyszła przyszła z samego rana, niesiona na skrzydłach wszędobylskiej Minerwy. Severus Snape właśnie szykował się do śniadania: w przewiązanym wokół bioder białym ręczniku stał przed lustrem małej łazienki, będącej częścią jego osobistych, nauczycielskich kwater i golił brzytwą zarost na policzkach. Słysząc pukanie do drzwi drgnął, co poskutkowało paskudnym zacięciem. Skwitował skaleczenie serią przekleństw.

Episkey ‒ mruknął, wyraźnie niezadowolony z zakłócania mu jego porannych rytuałów. Zawahał się, stojąc nieruchomo z ostrzem w ręce, szybko jednak doszedł do wniosku, że nikt o zdrowych zmysłach nie niepokoiłby Mistrza Eliksirów o wpół do szóstej w niedzielny poranek, jeśli nie miałby czegoś naprawdę ważnego do zakomunikowania. Jego nieposzlakowana opinia drania pozbawionego jakichkolwiek ludzkich uczuć, zapewniała mu na co dzień chociaż namiastkę upragnionego spokoju.

Zaklął jeszcze raz, przywołał zaklęciem białą koszulę i czarne spodnie i, założywszy je na siebie, rzucił na guziki samozapinające zaklęcie. W połowie ogolony, niekompletnie ubrany i zupełnie pozbawiony skrupułów już na początku dnia, pomaszerował do drzwi. Natarczywe pukanie, które rozlegało się raz po raz coraz to dłuższymi seriami, ustało, gdy tylko stojąca na korytarzu osoba dosłyszała dźwięk jego zbliżających się kroków.

‒ Na Merlina, Severusie, myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz ‒ wydusiła z siebie starsza czarownica.

Mistrz Eliksirów powitał ją chłodnym spojrzeniem i krzywym uśmiechem.

‒ Czy wiesz, kobieto, która jest godzina ‒ zagderał, zanim zdążył ugryźć się w język.

Przyjrzał się jej krytycznie. Sprawa musiała być naprawdę poważna i niecierpiąca zwłoki, bo Minerwa McGonagall nie biegała po zamku w swoim purpurowym szlafroku i z rozwianym włosem, ryzykując tym samym kompletną wizerunkową kompromitację przed uczniami, bez poważnego powodu. A to nie zwiastowało niczego dobrego. Severus Snape podejrzewał, że tak, jak przeszła mu koło nosa spokojna sobota, będzie się musiał również pożegnać z marzeniami o spokojnej niedzieli...

‒ Co się dzieje? ‒ zapytał niechętnie. ‒ Wczoraj byłem u Pottera, ale zapewniam cię, Minerwo, że jego ewentualny przedwczesny zgon nie spoczywa na moim sumieniu... Zresztą, wnioskując ze stanu, w jakim się znajduje, ten zgon nie byłby wcale taki przedwczesny... O co chodzi? ‒ zapytał, przyglądając się zmarszczonej twarzy profesorki.

‒ Skończyłeś już?

‒ Co takiego?

‒ Napawać się swoim głosem, Snape ‒ kobieta patrzyła na niego niecierpliwie. ‒ Merlinie, najsłodszy, że też akurat dzisiaj musiało ci się zebrać na czarny humor.

‒ Primo, nie mam na imię Merlin, secundo, tak, czarny humor jest jedynym, co podtrzymuje mnie na duchu, mając za sobą koszmarną sobotę, a przed sobą perspektywę straconego śniadania wraz z całą niedzielą włącznie.

‒ Chodzi o Albusa! ‒ powiedziała ostro Minerwa, gdy już udało jej się przebić przez potok wymowy kolegi.

Snape zmarszczył brwi.

‒ Najpierw cholerny Potter, a teraz jego najwierniejszy fan?

‒ Och nie żartuj sobie z tego, Severusie. Jest z nim naprawdę bardzo źle!

‒ Domyślam się, kobieto, gdyby to było zwykłe rozwolnienie, zawracałabyś teraz dupę Poppy a nie mnie.

‒ Więc dlaczego... ‒ zaczęła Minerwa, ale Snape znowu jej przerwała.

‒ KONKRETY, Minerwo. Potrzebne mi są konkrety ‒ powiedział chłodno. Miał naprawdę niską tolerancję na ludzkie histeryczne zachowania ‒ trauma po wielu latach regularnego przebywania w towarzystwie Bellatrix Lestrange. Naprawdę, ilekroć ktoś zaczynał zachowywać się w zbyt nieprzewidywalny sposób lub tracić kontrolę nad swoimi emocjami, Severusowi Snape'owi przypominały się od razu wszystkie możliwe dantejskie sceny szalonej wiedźmy, co wpędzało go w najlepszym wypadku we wściekłość, a w najgorszym ‒ w lęk. Gdy Bella wpadała w szał, można było się spodziewać stosu trupów. Warto też było zakładać, że prędzej, czy później, trafi się na długą listę jej ofiar.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 1: Legenda (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz