Rozdział 4

1.9K 120 36
                                    

Draco nie powiedział swojej matce i ojcu o swojej nagłej przeprowadzce, miał swoje powody. Nie żeby to miało teraz znaczenie. Matka wysłała sowę w środku nocy, dziobiącą nieprzerwalnie, dopóki Draco nie spadł z łóżka. Jego włosy były rozczochrane i sterczały na wszystkie strony, a gdy stopy dotknęły chłodnej podłogi, do głowy przyszła mu myśl, która nawiedzała go od przeszło dwóch tygodni.

Ona żyje i mieszka trzy domy ode mnie.

Ogarnęła go ogromna chęć, by do niej zajrzeć i upewnić się, że nadal oddycha, ale spojrzenie na mugolski budzik uświadomiło go, że jest trzecia nad ranem. Wykluczył tę myśl, depcząc ją dla pewności. Wystarczyło, że już zaczęła myśleć o nim jak o dziwaku, który przeszedł z nią kilka kroków. Nie mógł zaprzeczyć: pragnął być bliżej niej, a gdyby zobaczyła, że ją obserwuje, skutki byłyby opłakane.

Nagle wybieganie myślami w przyszłość wydało mu się całkiem zbędne, dlatego jedynie westchnął, wstając z łóżka. Otworzył okno, wpuścił sowę do środka, która upadła z trzaskiem na drewnianą podłogę.

Draco pokręcił głową.

Lindy rozłożyła pióra i wystawiła jedną nogę. Zamrugał, odwiązując pergamin.

Draco rzucił kątem oka na treść listu, niezbyt zainteresowany rutyną matki, o której z pewnością wkrótce usłyszy osobiście. Jej eleganckie pismo dało jasno do zrozumienia, że natychmiast powinien wrócić do domu z powodu tego, co nazwała nagłym wypadkiem rodzinnym, albo wyśle kogoś, by zabrał go do domu. To nie blef, jak chciał to nazwać, nie mógł też jej odmówić, to z pewnością spowodowałoby sceny.

Bez względu na to, jak zszargane było nazwisko Malfoyów, nie warto ryzykować, że którekolwiek z rodziców odkryje, że jest w Szkocji tylko na papierze.

— Kurwa. — Przetarł twarz zmęczoną dłonią i rozerwał list na kawałki, wyrzucając go do kosza. Lindy przysiadła na szafce i przechyliła głowę na bok. — Co? Matka kazała ci poczekać na odpowiedź? Jeśli tak, chwilę sobie poczekasz — syknął.

Ubrał się szybko, wkładając sweter przez głowę, który nie spodoba się jego matce i wyciągnął świstoklik, który schował w nocnym stoliku. Dostał go od Robardsa tylko na nagłe sytuacje, ale zakładał, że pewnie dostanie później rachunek za ich podmianę. Może mu się poszczęści i jego szef nawet tego nie zauważy w sprawozdaniu wydatków.


~*~*~*~*~*~*~*~*~


Salon był identyczny z tym, którego wciąż unikał od końca wojny. Podłoga piszczała pod jego butami i chociaż była z kości słoniowej, szkarłat błyszczał na niej, gdy patrzył w dół.

— Matko, ojcze — przywitał się. Oboje siedzieli w gabinecie. Ramiona matki były napięte, nogi elegancko skrzyżowane przy kostkach. — Czemu zawdzięczam tę absurdalną stratę czasu? — Całkiem niedawno nie ośmieliłby się rozmawiać z żadnym z nich w taki sposób.

Narcyza równomiernie przesunęła ciężar ciała, jej oczy zwęziły się, ale to Lucjusz zareagował wyraźniej. Oczy ściemniały, wstał zza biurka i powoli przeszedł przez pokój.

— Dlaczego tak jest — Lucjusz przerwał, zaciskając ręce na plecach i krocząc wolnym kołem — że dowiaduję się o twoim wyjeździe z kraju od stażystki?

Draco zaśmiał się i potrząsnął głową.

— Zaryzykuję przypuszczenie, że była jedyną, która nie wiedziała, gdzie się schować, gdy tylko cię ujrzała. Moje podróże to jedynie moja sprawa.

[T] [Z] To, co najlepszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz