Rozdział 7

115 14 3
                                    

Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Mecz nie miał żadnego sensu. Nie słyszałem krzyczącego tłumu, odgłosu wybijających piłek ani narzutów. Jedyną rzeczą, jaka wypełniała moją głowę, był szloch Mingyu. Nie chciałem, by płakał, ale jak mogłem kazać mu przestać? Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, by go pocieszyć, mimo że naprawdę pragnąłem powiedzieć cokolwiek, co by mu pomogło.

Moja dłoń unosiła się leniwie, spoczywając na jego plecach. Siedziałem przy nim, nie interesując się w ogóle przebiegiem meczu. Patrzyłem jedynie, jak zaciska mocno palce na swoich kolanach, jak drży, roniąc niesamowicie cenne łzy. Obydwoje westchnęliśmy ciężko w tym samym momencie. Miałem wrażenie, że jego westchnienie jest moich westchnieniem.

Jeden z reporterów podszedł bliżej, celując obiektywem aparatu w zgarbionego na ławce Mingyu. Nie mogłem w to uwierzyć. Dla nich wszystkich jego łzy były jedynie chwytliwym nagłówkiem i idealnym tematem na artykuł. Nie mieli jednak pojęcia, co tak naprawdę czuje. Jaka burza szaleje wewnątrz jego ciała. Irytujący flesz sprawił, że Mingyu zacisnął powieki. Nie chciałem, by robiono mu zdjęcia, tym bardziej w takim stanie. Podniosłem się bez zastanowienia, zasłaniając swoim ciałem Mingyu. Spojrzałem gniewnie w kierunku skierowanego w moją stronę aparatu, zaciskając mocno pięści. Skoro Mingyu był odsłonięty, zamierzałem być jego tarczą.

Mimo agresywnych fleszy nie spuściłem wzroku ani nie odsunąłem się nawet na krok. Poczułem, jak Mingyu pochyla się za mną, łapiąc mocno moją koszulkę. Zacisnął na niej palce, dociskając twarz do moich pleców. Czułem, jak drży. Jak jego ciało kuli się. W tej chwili wydawał się być najkruchszą i najmniejszą istotą na ziemi, mimo swojego wzrostu i budowy.

Każde zdjęcie i błyskający flesz było kolejną strzałą puszczoną we mnie. Chciałem odejść, ale to oznaczałoby, że strzałę przyjmie wtedy Mingyu, a do tego nie mogłem dopuścić. Zaczęło kręcić mi się w głowie, serce już dawno waliło mi jak szalone, a wokół gardła zaciskał się niewidzialny węzeł. Miałem dość i bałem się, że pęknę. Że ten jeden cios przełamie moją tarczę, odsłaniając bezbronnego Mingyu, ale w tej samej chwili czyjeś szerokie ramiona zasłoniły moje ciało.

— Proszę stąd odejść — usłyszałem silny głos Seungcheola. 

Jego pojawienie się tutaj było prawdziwym zbawieniem. Udało mu się spławić irytującego reportera. Odwrócił się do mnie, a wtedy wyraz jego twarzy od razu się zmienił. Zniknął gniew w jego oczach i zastąpiła go troska. 

— Teraz będzie jeszcze gorzej — westchnął ciężko. Złapał Mingyu pod ramieniem, pomagając mu się wyprostować. Poczułem, jak jego palce leniwie puszczają moja koszulkę na plecach.

— Przepraszam. Czuję się bezradny i nie wiem, jak mogę pomóc — powiedziałem z zawodem. Seungcheol pokręcił przecząco głową, klepiąc mnie po ramieniu.

— Zrobiłeś więcej niż wystarczająco — zapewnił. Następnie chwycił swojego przyjaciela pod ramię, pomagając mu się dźwignąć z ławki.

Mingyu zachwiał się, na co złapałem go z drugiej strony. Jego nogi poruszyły się z wielkim trudem. Westchnął naprawdę ciężko, nie unosząc nawet wzroku. To bez wątpienia był dla niego ciężki dzień.

— Pójdę sam — szepnął, puszczając nas. Po przebyciu niewielkiego dystansu chwycił się ściany. Pragnąłem od razu zareagować i do niego podbiec, ale Seungcheol pokręcił przecząco głową, łapiąc mnie za ramię.

— Zajmę się nim, nie martw się. Wróć do domu — polecił. Potaknąłem, mimo że pragnąłem się nie zgodzić. Bardziej niż mnie, Mingyu potrzebował chwili samotności.

***

Wciąż miałem przed oczami obraz Mingyu. To, jak Seungcheol prowadzi go, takiego słabego, w kierunku karetki. Wierzyłem, że poczuje się lepiej po kroplówce i otrzyma odpowiednią opiekę. Potrzebował przerwy, tak jak każdy. Bałem się, że będzie chciał szybko wrócić do treningów i gry, co mogło mu jedynie zaszkodzić.

A diamond shaped heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz