Nie byłem pewny, czy pojawiać się na meczu Mingyu, jednak mu bardzo na tym zależało. Nie rozumiałem jego dziwnej prośby i gdyby nie tęsknota za baseballem, nigdy bym się nie zgodził. Naciągnąłem jego czapkę na oczy, zakrywając się daszkiem. Spojrzałem na rozgrzewających się graczy w bullpenie, pamiętając doskonale, jakie to niesamowite uczucie. Niesamowite i bolesne, kiedy wie się, że nigdy się nie zagra.
— Jeon Wonwoo! — usłyszałem. Rozejrzałem się, widząc machającego mi Mingyu. Podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. — Bałem się, że nie przyjdziesz — zauważył, bawiąc się piłką i rzucając ją co chwila w rękawicę.
— Obiecałem — zauważyłem, choć prawda była taka, że długo walczyłem przed wyjściem z domu. — Dlaczego mnie tu zaprosiłeś?
— Nie kłamałem, mówiąc, że dajesz mi siłę i motywację. Podobają mi się twoje oczy — wyznał z uśmiechem.
— Moje co? — spytałem, rumieniąc się. Złapałem daszek, naciągając go niżej, by najlepiej zakryć całą twarz, a już na pewno te czerwone policzki. Mingyu roześmiał się, podrzucając piłkę. Wzdrygnąłem się lekko, kiedy mi ją podał. Złapałem ją jednak mocno.
— Podoba mi się ogień w twoich oczach w chwili, kiedy trzymasz piłkę — wyjaśnił.
Ogień? Czy w moich oczach był kiedykolwiek ogień? Z pewnością była nadzieja i determinacja, ale to nigdy nie wystarczało. Potrzebowałem talentu, siły, osobowości. Nie miałem tych rzeczy. Właśnie dlatego przez wszystkie lata licem przynosiłem innym graczom wodę i ręczniki. Bo tylko do tego się nadawałem.
— Mógłbyś pożyczyć mi trochę tego ognia na czas meczu? — spytał.
— Pożyczyć? Jasne. Nie jestem jednak pewny, jak zamierzasz go wziąć — oznajmiłem.
Mingyu zrobił kilka kroków do tyłu, po czym uniósł rękawicę. Spojrzałem na piłkę w swojej dłoni, przesuwając palcem po szwach. Poprawiłem jednak czapkę z daszkiem, po czym wykonałem narzut. To był satysfakcjonujący dźwięk, kiedy piłka trafiła w rękawicę Mingyu. Dźwięk, którego nie byłem w stanie słyszeć wiele razy.
— Dzięki — powiedział, biorąc piłkę do ręki i ją całując. — Za pożyczenie ognia — dodał.
Wiedziałem, że od sławy trochę się zmienił, ale chyba za bardzo się przy mnie zgrywał. Speszony zszedłem na bok, idąc, by zająć sobie miejsce na trybunach. Wystarczyło się tylko rozejrzeć, by wiedzieć, że Mingyu ma wielu fanów. Były tu kobiety i mężczyźni z dużymi banerami i koszulkami z jego imieniem. Oraz byłem ja. Siedziałem pośrodku, skulony i zgarbiony z jego czapką naciągniętą nisko na oczy.
Pragnąłem choć przez chwilę znaleźć się w ciele Mingyu. Stanąć na górce, wykonać narzut i słyszeć, jak tłum krzyczy. Uczucie, które towarzyszyły przy autowaniu wszystkich pałkarzy musiało być niesamowite. Tak samo, jak odgłos piłki trafiającej w rękawicę łapacza. Pragnąłem choć na jeden mecz, bądź nawet jedną rundę, być w jego skórze. Być silnym, pewnym siebie i swoich umiejętności miotaczem.
Wiedziałem, jak to jest stać naprzeciw niego. Mingyu był leworęczny, co sprawiało, że jego narzuty były jeszcze bardziej wyjątkowe. Wybijając piłki stał też po lewej stronie, co faworyzowało go, do zdobycia bazy przy udanym wybiciu. Zorientowałem się, że patrzę z zaciśniętymi pięściami na jego ruchy. Na jego formę, którą przyjmuje podczas narzutów oraz wszystkie drobne gesty, które wykonuje. Ja nigdy taki nie byłem. Nie miałem nawet szansy, by spróbować taki być.
*
Drużyna Mingyu pokonała swoich przeciwników, co nie było dla mnie w ogóle zaskakujące, biorąc pod uwagę formę, w jakiej był. Po skończonym meczu zszedłem z trybun, niepewnie do niego podchodząc. Włosy miał mokre, a policzki zaczerwienione. Jego usta wyginały się w uśmiechu. To był długi i męczący mecz, ale nie było tego po nim widać. Jego strój był cały w ziemi i byłem pewny, że nie marzy w tej chwili o niczym innym, jak o prysznicu. Nie chciałem więc zabierać mu czasu.
CZYTASZ
A diamond shaped heart
FanfictionJeon Wonwoo jest miotaczem w licealnej drużynie bejsbolowej. Zawsze marzył o zostaniu profesjonalnym graczem, jednak jego wyniki nigdy nie były zadowalające. Podczas najważniejszego meczu zostaje wystawiony do pierwszego składu i wtedy spotyka Kim M...