Rozdział 6

125 16 2
                                    

Biegłem jak głupi, by dotrzeć na boisko. Nie mogłem siedzieć w domu i udawać, że nic się nie stało. Martwiłem się o Mingyu. To, co zobaczyłem na ekranie telewizora naprawdę mną wstrząsnęło. Kim Mingyu, którego znałem był łagodnym facetem, nie potworem bez uczuć. Czułem, że to ja zawiniłem i popełniłem gdzieś ogromny błąd. Błędem tym było wypuszczenie mnie tamtego pechowego dnia na boisko.

Po dotarciu na miejsce nikt nie chciał mnie wpuścić, a ja naprawdę potrzebowałem pilnie dostać się do środka. Udało mi się wykorzystać moment, w którym zrobiono przerwę. Wciąż byłem oszołomiony i serce waliło mi w piersi jak szalone. Rozejrzałem się wokół. Mimo, że wszyscy gracze ubrani byli w to samo, ja wiedziałem, że nie pomyliłbym sylwetki Mingyu z kimkolwiek innym, nawet, gdyby stał tyłem. Dostrzegłem Seungcheola, który ściągał ochraniacze, więc natychmiast do niego podbiegłem. Sam wyglądał na zmartwionego. Mój widok go mocno zaskoczył, ale ja nie miałem czasu na zbyteczną wymianę zdań.

— Gdzie jest Mingyu? — spytałem. Westchnął ciężko, kiwając głowę w kierunku ławek.

Obejrzałem się za siebie, zauważając go. Siedział lekko pochylony do przodu ze wzrokiem utkwionym w martwym punkcie. Nie miał koszulki, a ramię schładzał po intensywnych narzutach. Nigdy nie widziałem go w takim stanie, nieważne, jak ciężki był mecz. Po skroniach spływał mu pot, zbierając się w większe kropelki na jego brodzie. Mnie jednak bardziej przerażał jego stan psychiczny. Nie byłem pewny, czy czuję się na siłach, by z nim porozmawiać, ale wiedziałem, że milcząc tylko wszystko pogorszę. Zebrałem więc w sobie odwagę, podchodząc bliżej. W pierwszej chwili nawet nie zwrócił na mnie uwagi.

— Mingyu — westchnąłem. Dopiero wtedy uniósł leniwie głowę. W jego oczach pojawiły się emocje, tak liczne, że nie potrafiłem nazwać wszystkich. Gniew, żal, rozpacz. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku? — spytałem. Podniósł się gwałtownie, aż zrobiłem krok w tył. Widziałem, jak się spina. Jak żyły wspinają się po jego ramionach, kiedy zacisnął mocno pięści. Szczękę też miał napiętą. Oddychał tak ciężko, patrząc na mnie z bólem. Jego jabłko Adama poruszyło się leniwie.

— Nie chcę tu być — powiedział łamiącym się głosem. Pokręciłem przecząco głową, chcąc, by się uspokoił. Uniosłem ręce w obronnym geście, robiąc niepewny krok w jego kierunku.

— Każdy ma gorszy dzień i każdego dopadają czasem chwile kryzysu. Nie ma nic złego w płaczu lub krzyczeniu. Płacz, jeśli tego potrzebujesz. Krzycz, jeśli to przyniesie ci ulgę, ale nie tłum tego w sobie — poleciłem. Najbardziej bolesny był widok jego ciała, które drżało od szlochu. Nawet nie potrafiłem wyobrazić sobie, jak w tej chwili mocno zaciśnięte jest jego gardło. Ledwo łapał dech, wciąż walcząc z samym sobą.

— To nie jest chwila kryzysu. Zrozumiałem, co tak naprawdę czuję, Jeon Wonwoo — powiedział całkiem cicho i spokojnie. Jego brwi poruszyły się, a usta wygięły w naprawdę smutnym uśmiechu. — Nie nienawidzę baseballu. Nigdy go nie nienawidziłem — oznajmił, po czym zacisnął powieki, spod których wypłynęły duże łzy. — Ja nienawidzę siebie...

Wiedziałem, że to wszystko spowodowane jest nagłymi emocjami. Ja sam czułem się podobnie. Czułem nienawiść do siebie. Ogromny zawód i rozczarowanie, które odebrało mi pewność siebie i chęć do gonienia marzeń. Nie mogłem pozwolić, by Mingyu przechodził przez to samo. Ja już się poddałem, wiec on nie mógł zrobić tego samego. Chwyciłem jego nadgarstki, czując, jak mocno zaciska swoje pięści. Spuścił wzrok, a wtedy jego ramiona zadrżały niekontrolowanie. Coś w nim pękło. Coś, co siedziało do tej pory głęboko w jego sercu. Coś, czego nigdy nie chciał uwalniać.

— Ty czujesz to samo, Jeon Wonwoo. Nienawiść do mnie — oznajmił, na co pokręciłem przecząco głową. Spojrzał na moje dłonie zaciśnięte na swoich nadgarstkach, wzdychając ciężko. Czułem, że chce mi powiedzieć coś jeszcze, ale w tej samej chwili za moimi plecami pojawił się nagły rozbłysk. Chciałem zerknąć przez ramię, by wiedzieć, co jest jego źródłem, ale Mingyu pociągnął mną mocno. Zachwiałem się, robiąc kilka kroków przed siebie. Zasłonił mnie swoimi plecami. Dopiero wtedy ujrzałem reporterów z kamerami i mikrofonem.

A diamond shaped heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz