Rozdział 9

149 14 3
                                    

Byłem w domu, kiedy dostałem niespodziewaną wiadomość od Mingyu, który pilnie chciał się ze mną spotkać. Nie zdradzał żadnych szczegółów ani nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi. Po prostu wysłał lokalizację miejsca spotkania, nie przyjmując moich żadnych wymówek. Otworzyłem mapkę z cichym westchnieniem, powiększając ją. Czekał na mnie na boisku? Była późna godzina, tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo naciskał o spotkanie. Miałem jedynie nadzieje, że to nic poważnego. Nie sądziłem, że ten sam Kim Mingyu, którego przeklinałem po nocach, stanie się osobą, dla której rzucę wszystko tylko po to, by się z nią spotkać.

Od razu go poznałem, nawet z daleka. Stał do mnie tyłem, ubrany w dresy, z kapturem na głowie i rękoma w kieszeniach. Nigdy nie pomyliłbym jego sylwetki z sylwetką kogokolwiek innego. Stał dumnie na górce w świetle reflektora. W pierwszej chwili nie chciałem w ogóle do niego podchodzić. Zatrzymałem się, zachowując między nami spory dystans. Oglądanie go, stojącego w tym miejscu, sprawiało, że serce w mojej piersi zaczynało bić szybciej. To było jego królestwo. Nigdy nie powinien był opuszczać górki. To miejsce sprawiało, że lśnił.

Nie chciałem kazać mu długo na siebie czekać, więc w końcu do niego podszedłem. Odwrócił się, słysząc moje kroki, a wtedy na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnął ręce z kieszeni, chwytając mój rękaw i przyciągając mnie do siebie bliżej. Nasze ramiona lekko się zderzyły, aż się zachwiałem. W tej chwili obydwoje staliśmy na górce, mimo że było to miejsce dla jednego miotacza.

— Oglądasz nocne niebo? Jest piękne — zauważyłem, unosząc wzrok.

Księżyc był w tej chwili wielkości piłki. Wyciągnąłem przed siebie dłoń, zaciskając palce. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Tak właśnie było ze mną. Nigdy nie miałem szansy chwycić piłki, która wciąż była dla mnie za daleko, zupełnie jak ten księżyc. Do mojej wyciągniętej ręki dołączyła dłoń Mingyu. Jego palce sięgały o wiele dalej. Ukłucie zazdrości sprawiło, że naprawdę pomyślałem, że bez większego wysiłku mógłby ściągnąć z nieba każdą gwiazdę, gdyby tylko chciał. On jednak zignorował księżyc i zacisnął palce na mojej dłoni. Staliśmy obok siebie, patrząc w niebo. A może byłem jedyną osobą, która to robiła?

— Myślałem, że przyszedłeś, by oglądać księżyc — zauważyłem niepewnie, patrząc na jego dłoń zaciśniętą na mojej. Miałem wrażenie, że próbuje wyciągnąć moją rękę dalej, bym sięgnął rzeczy, które zawsze były za daleko.

— Oglądam. Wygląda naprawdę pięknie — przyznał.

— Dlaczego więc patrzysz na mnie? — spytałem, zerkając na niego przez ramię. Poczułem, jak leniwie opuszcza nasze dłonie. Kąciki jego ust uniesione były w uśmiechu, takim naprawdę szczerym.

— W twoich oczach księżyc wygląda jeszcze piękniej. Pozwól mi więc popatrzeć na niego jeszcze trochę — polecił.

Chciałem spuścić wzrok, prychnąć i odsunąć się na bok, ale tego nie zrobiłem. Nie obchodziły mnie jego ckliwe słowa. Mógł nawet nazwać mnie w tej chwili głupkiem, a i tak nie miałoby to dla mnie większego znaczenia. Ponieważ jego spojrzenie było jedyną formą przekazywania tego, co czuje, która cokolwiek dla mnie znaczyła. Nieważne, jakie kłamstwo by mi powiedział. Jego oczy wszystko weryfikowały. Każde słowo, które wypowiadał i każdy gest, nawet ten najmniejszy, który wykonywał.

Nie chciałem zamykać oczu ani spuszczać wzroku, bo to oznaczałoby, że z nim przegrałem. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Patrzenie na jego twarz nie było karą, a przynajmniej nie dla mnie.

— Często tu przychodzę — powiedział w końcu, puszczając moją dłoń. Zrobił to naprawdę swobodnie i naturalnie, odwracając się ponownie i wskazując na gwieździste niebo. — Chciałem podzielić się z tobą tym widokiem.

A diamond shaped heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz