TRZECI RAZ TO JUŻ REGUŁA

223 14 6
                                    

- AAAAAAAAHHHH!

Dean patrzył, jak trzeci rycerz z rzędu wpadł do jednej z zamaskowanych dziur-pułapek wyścielających jedyną drogę przebiegającą przez tę okolicę. Ukrywał się za wystającym głazem, kilka poziomów powyżej mężczyzn usiłujących wydobyć swego towarzysza z kłopotów, i wychylał się ze swojej kryjówki tylko na tyle, by zerknąć na to, co działo się poniżej.

Musiał przyznać, że widowisko nawet mu się podobało.

Przywykł już do wypraw ratunkowych posyłanych za nim za każdym razem, gdy miejscowy smok go "porywał", do tego stopnia, że większość pułapek, które nie dawały żyć jego potencjalnym ratownikom, wykonał sam w trakcie nudnych godzin upływających mu na czekaniu, aż Castiel wróci z polowania.

- Poważnie, zaczynam kwestionować metody szkoleniowe Sammy'ego - skomentował głośno. Jego brat, jako kapitan rycerzy królewskich, miał ten nieszczęsny obowiązek nadzorować szkolenie każdego, kto chciał się zaciągnąć - który to obowiązek nieskończenie go frustrował, jeśli wnioskować z wywołujących grymas na twarzy opowieści, jakie Deanowi opowiadano.

- Byłoby dużo prościej, gdybyś opowiedział ojcu o swoich preferencjach - odparł Castiel; jego głos dobiegał nisko z miejsca, w którym skulił się w odprężony rogalik. Opierał głowę na swych wielkich łapach, a skrzydła miał wygodnie zwinięte na plecach, podczas gdy ogonem co jakiś czas zmiatał kurz z podłoża. - W ten sposób nie musiałbym cię porywać za każdym razem, kiedy próbuje cię zmusić do kolejnego małżeństwa - dodał, podnosząc głowę, aby przednimi pazurami wykonać cudzysłów przy słowie "porywać"; kiedy się ruszył, jego srebrzyste łuski zalśniły w słońcu.

Dean byłby na ten widok parsknął rozbawieniem, gdyby wywołane owym stwierdzeniem wspomnienie nie wywołało w nim ochoty, by się skrzywić - od kiedy skończył 30 lat, jego ojciec uznał, iż syn był już za stary na sypianie, z kim popadło, i że powinien się wreszcie ustabilizować, najlepiej w strategicznym małżeństwie z córką jednego ze szlachciców w sąsiednich królestwach.

- Taa, jakoś nie widzę możliwości, by podobna rozmowa nie zakończyła się rozlewem krwi - skomentował Dean, wiedząc, że to on skończyłby cierpiąc ogłupiający ból, gdyby spróbował powiedzieć ojcu "Hej, tato, wiem, że próbujesz mi znaleźć dobrą żonę, ale mnie tak jakby kręcą chuje, więc się nie staraj".

- To może powinieneś powiedzieć matce - zasugerował Castiel, leniwie przekręcając się na bok, aby słońce mogło grzać go w brzuch. - Z tego, co mi opowiadałeś, to ona zdaje się rządzić, pomimo pretensji twojego ojca do władzy.

Dean nie odpowiedział, zamiast tego błądząc wzrokiem po srebrzystej postaci swego smoczego przyjaciela. Spod półprzymkniętych powiek spoglądały na niego niebieskie oczy; Castiel odsunął ogon na tyle, by książę mógł podejść bliżej.

Dean pozwolił sobie klapnąć na ziemię obok smoka; usiadł po turecku i oparł się plecami o brzuch smoka, po czym mruknął z zastanowieniem.

- A co, jeśli zgodzi się z tatą? - spytał cicho po kilku chwilach namysłu.

Przysunąwszy głowę tak, by leżała obok nogi Deana, Castiel zerknął na niego jednym okiem. Trudno było stwierdzić, co chodziło mu po głowie, jako że ludzki książę wciąż musiał się nauczyć subtelnej mimiki gadziego pyska, ale nie potrzebował dużo czasu na odpowiedź.

- Wtedy znowu cię porwę. I znowu. I znowu. Dopóki nie zrozumieją, iż nie pozwolę, byś zawarł małżeństwo wbrew swojej woli.

Usłyszawszy to Dean uśmiechnął się; coś ciepłego zatrzepotało mu w piersi, gdy usłyszał, jak bardzo jego smoczy przyjaciel dbał o jego szczęście. Przysunął się bliżej, objął ramieniem jeden z rogów smoka i oparł o bok jego wielkiej głowy.

- Dzięki - wymamrotał z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym przylgnął czołem do srebrzystych łusek. Wielka łapa ostrożnie objęła go w talii, by przytulić go bliżej, i Cas westchnął z zadowoleniem, jednocześnie kuląc się ochronnie wokół swego ludzkiego przyjaciela.

- Doceniałbym jednak, gdybyś wyszedł swym ratownikom na spotkanie, jak to masz w zwyczaju, zanim natrafią na moje gniazdo - dodał smok, a w najbliższym Deanowi oku widać było rozbawienie. Po tamtym pierwszym razie, kiedy Cas z własnej woli pozwolił mu odejść, oraz następujących po tym staraniach króla mających na celu znalezienie i zabicie smoka, który porwał mu syna - nieważne, że wzmiankowany syn wracał ze swych przepraw absolutnie nietknięty - ludzki książę nabrał zwyczaju pozorowania własnej ucieczki, aby uniknąć ściągania uwagi na miejsce pobytu przyjaciela.

Stękając po tym, jak sobie przypomniał, iż jego urlop od książęcych powinności tymczasowo dobiegał końca, Dean ponownie oparł się czołem o gładkie łuski Castiela. To nie tak, że darzył swą pozycję szczególną niechęcią, ale czasami naprawdę żałował, że nie mógł zamiast tego objąć stanowiska swojego brata: choć od dzieciństwa był szkolony w polityce i mógł - zdaniem matki - samym tylko uśmiechem nakłonić wszystkich do wszystkiego, to dużo bardziej by wolał patrolować królestwo wraz z resztą rycerzy.

- Taa, masz rację - sapnął wreszcie i wydostał się z uścisku przyjaciela, nieco dłużej, niż to było konieczne, opierając się o gładkie łuski na szyi smoka.

- Jeśli uznasz, że potrzebujesz przerwy, zawsze możesz sfabrykować własne porwanie - dodał Castiel, gdy tylko człowiek podniósł miecz z miejsca, w którym go położył, czyli spod pobliskiej skały. - Wiesz, że lubię twoje towarzystwo; nie miałbym nic przeciwko temu, by widywać cię częściej.

Dean uśmiechnął się i wyciągnął rękę, by podrapać smoka między oczami, wiedząc doskonale, jak bardzo smok to lubił. Gad zamruczał z uznaniem i nieznacznie przymknął oczy.

- Zrobię tak - zgodził się książę. - A ty przestań porywać owce; nie mogę chronić twojego wielkiego zadu i podawać cię za niegroźnego, jeśli wciąż będziesz przerażał miejscowych rolników.

- To się zdarzyło tylko raz i tylko dlatego, że nie mogłem znaleźć niczego lepszego do jedzenia - Castiel niemal przewrócił oczami. Dean zachichotał, z czułością poklepał smoka po pysku i cofnął się.

- To ja już pójdę - oznajmił z nieznaczną niechęcią, ale zanim w ogóle zdołał się odwrócić, Castiel przysunął się bliżej i czubkiem głowy przylgnął do mniejszego ciała przyjaciela od kolan do szyi.

- Do zobaczenia wkrótce - zamruczał; jego głos wciąż przypominał głęboki warkot pomimo czułego tonu. Na ustach Deana pojawił się cień uśmiechu i książę złożył czoło pomiędzy głównymi rogami smoka.

- Do zobaczenia wkrótce - powtórzył.

Kiedy zszedł wreszcie w dół zboczem kanionu, by spotkać swoich ratowników, na jego twarzy widniał wyszczerz.

Książę i smokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz