JAK WYSTRASZYĆ SMOKA (ZA PIERWSZYM PODEJŚCIEM)

189 9 5
                                    

Dean wiedział, że nie powinien był pozwolić Samowi jechać samemu.

Chociaż to "samemu" oznaczało pełen oddział rycerzy królewskich pod dowództwem młodszego księcia, Dean i tak powinien był jechać z braciszkiem, zamiast pozwolić mu przekonać się, że nie było powodów do zmartwień i że cała operacja zajęłaby w najbliższym razie tylko kilka dni.

Nie pierwszy raz otrzymali informację o nadnaturalnych istotach włóczących się w obrębie południowych granic królestwa i próbujących wykorzystać luźniejszą tamtejszą kontrolę celem zaatakowania paru niewielkich wiosek rozsypanych w tych suchszych okolicach, i nie pierwszy raz Sam zebrał grupę rycerzy, by na nie zapolować.

Jednak pierwszy raz doszło do tego, że z całej grupy ocalał tylko jeden rycerz, twierdzący, że wpadli w zasadzkę w drodze do miejsca ostatniego ataku dokonanego przez, jak się zdawało, dobrze uzbrojoną - dobrze PRZYGOTOWANĄ - grupę ludzi. Został ranny w walce, ale zdołał zobaczyć, jak młodszy książę został uprowadzony, po czym całkowicie stracił przytomność, a napastnicy porzucili go na pastwę losu. Kiedy oprzytomniał, opatrzył się najlepiej, jak umiał, znalazł jednego wciąż żywego - choć trochę przestraszonego - konia, po czym pognał na złamanie karku do najbliższego przyczółka rycerzy.

Jeden z ich posłańców potrzebował blisko doby, aby dotrzeć do zamku z pośpiesznie sporządzonym raportem w sprawie tego, co zaszło, blisko doby od czasu, kiedy Sam trafił do niewoli i kiedy to jego los zawisł wyłącznie na łasce jego porywaczy.

Co zrozumiałe, reszta rodziny Winchesterów nie przyjęła tych wiadomości dobrze.

Szybko podjęto decyzję, by wysłać ekipę ratunkową w nadziei, że Sam nie został wywieziony poza granice królestwa, jedynym problemem okazał się John wciąż nalegający na dołączenie do poszukiwań, dopóki tej podjętej impulsywnie decyzji nie zawetowali nie tylko żona, ale i Bobby - najstarszy członek rycerzy oraz ich dowódca pod nieobecność Sama.

Gdyby nie szczęśliwa obecność Castiela u jego boku w chwili, kiedy przybył posłaniec, Dean wiedział, że skończyłby osaczony w kącie tak przez matkę, jak i swego nieoficjalnego wuja: kiedy wystąpił z pomysłem, aby on i smok poprzedzili rycerzy w locie, dużo ciężej było dyskutować z faktem, że im szybciej dotarliby do miejsca ataku, to z tym większym prawdopodobieństwem znaleźliby świeży trop. Zdobył sobie tym ze strony wszystkich obecnych niechętne wyznanie, że miał rację - choć był pewien, iż jego rodzice milcząco poprzysięgli sobie znaleźć sposób, aby odpłacić mu za zmartwienie, jakiego miał im przysporzyć tym napadem ryzykanctwa.

Musiał obiecać, że nie rzuciłby się samotnie głową naprzód w próbie ratowania brata, ale z drugiej strony następca tronu dopilnował, by za plecami skrzyżować palce, i nie było jego winą, że nikt nie pofatygował się tego sprawdzić.

- Dla mnie wciąż jest to zuchwały pomysł - nie mógł nie zauważyć Castiel, gdy tylko znaleźli się wysoko w powietrzu; Dean bezpiecznie tkwił w jego przednich łapach, podczas gdy wokół nich gwizdał wiatr: książę nalegał, że powinien podróżować tak szybko, jak był w stanie, a gdyby nie bystry smoczy słuch oraz donośny głos, rozmowa nijak nie byłaby możliwa.


- Zanotowane - odparł zwięźle Dean, błądząc wzrokiem po ziemi, kiedy podlecieli bliżej miejsca, w którym zaatakowano jego brata. Nie trzeba było na niego patrzeć, by wiedzieć, że księcia zbytnio wypełniało zmartwienie, by przejmował się swoim tonem: fakt, że opierał głowę o brzeg łapy Castiela, by mieć lepszy widok na ziemię pod nimi, pomimo swoich zastrzeżeń względem lotu, mówił wystarczająco wiele.

- Tam! - wskazał, kiedy oczywiste pozostałości potyczki weszły mu w pole widzenia. Nawet z tak wysoka widział, że nie tylko ich interesowało to, co się tam wydarzyło: w okolicach polany kręciło się kilkoro ludzi, co jakiś czas przemieszczając się, by sprawdzić lasy, po czym wracając do mężczyzny, który zdawał się nimi dowodzić.

Książę i smokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz