Jeszcze jeden kamyk

46 7 0
                                    

Przez lata wyrobiłem u siebie formę w przyjmowaniu alkoholu i zazwyczaj stać mnie na wiele.
Ale tego dnia wszystkie żale, trawiące mnie od środka, zmieszały się z płynącą whiskey w mojej krwi i ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
Stałem na werandzie, oparty o słup poręczy przy schodach. Moja głowa pulsowała, a krew się bezustannie burzyła.

Jakby z oddali docierały do mnie głosy, składające życzenia Edowi.
Ja czułem się, jakbym był pod wodą, która dopiero co naciera na moje bębenki w uszach, a już chce mnie pochłonąć całego.

I w tym momencie pojawiła się lina ratunkowa, która swoimi siłami wyciągła mnie na powierzchnię. Dosłownie.

Bez słowa wyciągnął długie ramiona w moją stronę i przyciągnął do siebie, chowając moją twarz w klapie swojej marynarki. Wtuliłem się w jego koszulę, oplatając go w pasie, splatając swoje palce na jego plecach.

Nie rozumiałem, co się dzieje i dlaczego. Nie chciałem i nie pytałem. Po prostu z tego czerpałem.

Pachniał jak zimowy wieczór przy kominku z kubkiem kakao w dłoni, książką na kolanie i wełnianym kocem na nogach.

Tak samo przyciągał, ogrzewał i uzależniał, dając schronienie, wytchnienie i spokój.

Rocks |larry|✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz