Rozdział 4

22 8 23
                                    

Kiedy weszłam do dużego pomieszczenia, od razu na moją osobę rzuciły się nijakie spojrzenia. Rozglądałam się ostrożnie, próbując wybadać sytuację. Od razu rozpoznałam jasne tęczówki dobrze znanej mi dziewczyny, niegdyś przyjaciółki. Otóż Delia Hernandez patrzyła wprost na mnie z rozchylonymi lekko wargami. Siedziała przy stoliku z trzema innymi osobami. W tym gronie znalazł się Rhys Steward. Równie dobrze mogłabym go nazwać czarnym oprawcą. Jakby nie patrzeć, to połowicznie jego wina. Och, praktycznie cała! On wyszedł i wszystko zepsuł.

Prychnęłam pod nosem i skierowałam się do pustego stolika przy ścianie. Wyciągnęłam telefon z torby i udałam, że to, co w nim jest nieziemsko mnie interesuje. Założyłabym słuchawki na uszy, ale przegięłabym. Zaraz przyjdzie opiekun i tak czy inaczej, musiałabym je ściągnąć. Katem oka spojrzałam na grupę tych, co byli tu od zawsze. Bawili się w bycie niedojrzałym i głupim i bardzo dobrze im to wychodziło. 

Ten wybryk składał się z pięciu nastolatków, którzy ciągle śmiali się tak, jakby całe życie byli na haju i nigdy nie przeżyli zejścia. 

Bądź co bądź, trochę ich podziwiałam. Podziwiałam Jasmin, jako jedyną dziewczynę z wielkiej i groźnej piątki. Nie wiem, jakoś nie wyobrażam sobie siedzieć z nimi dzień w dzień, niezmuszona całkowicie. Przewróciłam oczami na kolejne głośne śmiechy. 

Wróciłam do interesującego ekranu i nie zwracałam uwagi na nikogo, dopóki nie przyszedł facet od tej zgrai małpek. Westchnęłam przeciągle, blokując z nim zbolałe spojrzenie. Ten tylko wzruszył ramionami w niemocy. 

Klasnął w dłonie ochoczo i zgarnął wszystkich swoim miłym spojrzeniem.

– No moi drodzy, od dzisiaj to ja decyduje co się dzieje tu na tych "karnych" spotkaniach – zrobił cudzysłów w powietrzu. – Jestem pewien, że każdy znajdzie coś dla siebie. – mruknął miło i głęboko westchnął. I gdy chciał dokończyć, Delia mu przerwała.

– Świnka też? – Och, na śmierć zapomniałam! My i moje koleżanki mamy przydomek świnki. Jest to obraźliwe, ale skoro oni są ćpunami, to chyba też musieli wysilić mózgownice, by wymyślić nam godne przezwisko. I poszło na świnki. 

Prychnęłam głośno w odpowiedzi. 

– Ja w szczególności. Martw się o siebie, słoneczko – cmoknęłam w powietrzu. Ta w odpowiedzi wystawiła mi środkowy palec.

– Tak, przyda się integracja – mruknął opiekun, spoglądając na nas i drapiąc się po karku. 

– Słucham? – spytałam głupio, marszcząc brwi. Przyszłam tu siedzieć na dupie, a nie zawierać nowe przyjaźnie. Och, nawet nie przyjaźnie! Nie mogę się z nimi użerać. Nie mam ochoty i siły. 

– To, co słyszałaś, szmato – warknęłam Delia, nawet na mnie nie patrząc. 

– Proszę, dziewczynki. Przestańcie, to nie o to tu chodzi. – Zabrzmiał delikatny głos opiekuna.

– A o co? – pierwszy raz odezwał się Steward. Był spokojny. Ręce zaplecione miał na piersiach i na nikogo nie patrzył. Wpatrywał się zamglonym wzrokiem w ścianę. 

– Um... No, o was. Zrobimy coś, co lubicie – powiedział szczerze nieprzejęty naszymi niechęciami. – Stworzymy coś nowego. Nie chodzi o mnie. Chodzi o was. Naprawdę mam gdzieś to, co teraz czujecie. Bo czujecie czyste obrzydzenie sytuacją. Chcecie zakopać się w sobie i jeszcze bardziej zamknąć się na innych ludzi ze środowiska. Ale obiecuję wam, że choćby się paliło i waliło, nie pozwolę wam ot tak zniknąć. Przez te wakacje odkryjemy was i...

– A jeżeli jestem pustym woreczkiem po kokainie, którego sam opróżniłem? Nie uratujesz mnie przed śmietnikiem. – Rhys uniósł kpiąco kąciki ust i z opóźnieniem spojrzał na pana. Opiekun przez dobre parę sekund, tępo wpatrywał się w nastolatka, pewnie szukając sensu wypowiedzi. Otworzył lekko usta.

– Nie mów tak, Reese – pacnęła go w ramię Delia, która siedziała obok niego. Jeden mięśniak parsknął śmiechem, a za nim reszta. Znów przewróciłam oczami. 

– Rhys Steward. Po to tu jesteś, by poczuć, że nie zasługujesz na śmietnik. – W końcu powiedział pan Vincent. Oparł się tyłem o stół i po kolei spojrzał na wszystkich. Skanował nasze twarze, uważnie i z nadzieją. Nadzieją na poprawę. Ale tylko nędzne zerknięcie pozwala myśleć, że oni się już stoczyli. Nie mają po co żyć. Żyją, by zapomnieć. 

– To, kurwa, żadna terapia – zaśmiał się kpiącym śmiechem. W jego oczach pojawiły się małe iskierki. Cóż, jego oczy to teraz jedyna rzecz, która mnie interesuje, więc nawet nie udaję, że na nie nie patrzę. Bo musiałam, kurwa, wygiąć szyję. 

– Po prostu zamknij twarz, ćpunie – westchnął Chase - jedyny poważniejszy ze zgrai małp. Ale i tak nie przepadam za nim. 

– Ćpasz tyle ile on – włączył się do rozmowy Cole. Nie, żeby uwielbiał Rhysa, ale był z nim w grupie, pod tą samą nazwą, a w dodatku nienawidził Chase'a. Więc nawet nie chodziło mu o obronę kolegi. Chodziło o utarcie nosa szatynowi. 

– Stul pysk, Olsen! – wrzasnął. Biedny miał problemy z emocjami. A Cole doskonale o tym wiedział. 

Wróciłam spojrzeniem do pana Vincenta. Ten patrzył na nich zmęczonym wzrokiem. Zmarszczone brwi uwydatniły jego zmarszczki. Niewątpliwie próbował ich zrozumieć. Niestety mało kto to robi. Trzeba albo obserwować, albo żyć z nimi. A ten opiekun niestety jeszcze nie dorósł do takich nastolatków. Współczuję mu. To piekło. Jest tu wielu, którzy nie pałają do siebie większym uczuciem, niż obojętność. Ale więcej jest tych, którzy wrogów mają więcej, od ilości swojego ego. 

Ale to tylko niedorosłe pogróżki, prawda? Co może się stać? Jesteśmy niegroźnymi nastolatkami, z małymi problemami, czyż nie? Każdy dorosły to powie. Lecz, czy kiedyś nie był dzieckiem? Dlaczego wszyscy zapominają? 

×××

Kocham xx

The team of broken... Pigs? ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz