Poranek był istną katorgą. Gdy wstałam, zostałam zaatakowana przez idealne perełki z domku. Nie, żebym była gorsza, a wręcz przeciwnie! One w tym wszystkim były sztuczne i wybielone. Ja, rzecz jasna, nie potrzebowałam taniego blasku. Lata praktyki działają cuda.
Nastolatki wypytywały, o to, co się stało w nocy. Pokrótce wyjaśniłam im w jakże miły i przyzwoity sposób, że mają się odwalić. Użyłam gry słownej, by czasami się nie obraziły. Grunt to pokojowe stosunki. Inaczej rozwinie się jatka. Każda ma coś za uszami, ale kto by o tym wspominał? Każda ma powód, by być pustakiem. Albo po prostu są zbyt przesiąknięte światem panien idealnych. Sztuczne uśmiechy i róż na policzkach. Trzeba znać umiar.
Po godzinie plotek wyrzucono nas na śniadanie. Byłam gotowa na opieprz i zmianę grafiku, który tak przypomnę, nic nie wnosił. Czasami po obiedzie szliśmy na spacer, ale trwał on najwyżej pół godziny. Jestem przygotowana na inne warunki.
Z uniesioną lekko głową, szłam przez stołówkę, siadając tam gdzie zawsze. Cóż, nie mogłam okiełznać pełnego grymasu, patrząc na ten sam jadłospis. Gdyby przynajmniej było dobre... Ale założę się, że połowa dziewczyn po wyjeździe z tego cyrku będzie wyglądać jak anorektyczki.
Czego się nie robi dla idealnej średniej?
– Naprawdę nie boisz się przebywać z tymi wyrzutkami? – spytała jedna, gdy dołączyła do mnie. Uśmiechnęłam się lekko i pochyliłam w jej stronę.
– Kath, wszystko będzie w porządku – zapewniłam ją najbardziej szczerze, jak potrafiłam. Co prawda, to prawda, ale nigdy nie mogłam mieć pewności, że coś nie pójdzie nie tak. Zawsze było ryzyko, że zostanę zwyzywana, czy coś w tym stylu. Ale czy mogli mi zrobić coś więcej? Błagam! Nie tknęliby mnie. Z czystej niechęci. No i zwykle nie mieszają się do niczyich spraw. To jedna rzecz, za którą mogę ich w jakiś sposób szanować.
Bo inne sprawy to minusy. Sami się stoczyli, a nie dają się uratować.
Gdy kończyłam niebywale pożywny posiłek, zahaczyłam wzrokiem o Reese'a Stewarda. Siedział zgarbiony i grzebał widelcem w tym czymś. Teraz mogę go zrozumieć. To jest okropne!
– Holly, idziemy? – szturchnęłam ramieniem dziewczynę obok mnie, nie chcąc dłużej siedzieć w pomieszczeniu pełnym oceniającego wzroku. Ta prychnęła cicho i pokręciła głową.
– Poczekaj na ogłoszenia, jest szansa, że wcale nie wezmą cię na warsztaty – szepnęła, przysuwając się odrobinę w moją stronę. Nie wiem, wyglądała, jakby na poważnie interesowała się moim życiem. Czasami trzeba się naprawdę wysilić.
Lekko zawiedziona oparłam policzek na dłoni. Wydymałam wargi i wpatrywałam się z nadzieją na zegarek na ścianie. Za dziesięć minut koniec tego wszystkiego i albo pójdę bezpieczne do domku, albo przez następny miesiąc będę brana na karne warsztaty. Opiekunowie na poważnie nie znają się na nastolatkach. Większość, gdy dostanie po mordzie, odda z większą siłą. Jeśli nie inteligentni ludzie myślą, że karnymi zapychaczami czasu zdołają coś wskórać, to są w głębokim błędzie. To tak nie działa.
Naprawdę trzymałam wzrok w jednym miejscu przez dziesięć minut. Zapatrzyłam się, nie mogłam nic z tym zrobić, dopóki głosu nie zabrał facet od zajęć. On był czasami miły. Gdy wypowiada słowa "możecie już iść" w pierwszej chwili chciało mi się śmiać, bo jakby, połowa ludzi już podreptała, hen daleko. Ale cóż, gdy się ogarnęłam, szybko wyprostowałam plecy i z syknięciem uderzyłam nadgarstkiem o stół. Następne zdanie zaważy na moim życiu. To niebywale ważne, nawet jeśli udawałam, że miałam to w dupie. No nie miałam.
Mężczyzna popatrzył drugi raz na kartkę w swojej dłoni, marszcząc brwi. Moja, jak dotąd, nadziana nadzieją mina, zrzedła.
Podniósł głowę i zblokował ze mną spojrzenie.
Jak do tej chwili czułam nadzieję, tak teraz nie mogę nic zrobić. Zapanowało obrzydzenie sytuacją.
– Elodine Anderson zostanie dłużej.
Holly obok mnie wstrzymała oddech i niemal czułam, jak przypala moją skórę współczującym, sztucznym wzrokiem. Trójka dziewczyn także popatrzyła na mnie, cicho szukając na mojej twarzy smutku i rozczarowania.
Ale to nie tak. Nie tym razem.
Uśmiechnęłam się lekko, to nie był niemiły gest, i wstałam z miejsca. Leniwym krokiem podeszłam do pana i stanęłam przed nim. Gdy już większa połowa wyszła, opiekun zabrał głos.
– Co, żeś przeskrobała? – spytał, kręcąc głową z politowaniem.
– Nic, tylko poszłam na spacer i niechcący weszłam do cudzego domku, chroniąc się przed niegodziwą władzą pana Wildforda. – Na końcu ubrałam uśmieszek. Pan Vincent parsknął śmiechem, nie komentując mojej wypowiedzi. Szczerze byłam mu wdzięczna.
– Wiesz, że teraz nie znajdziesz czasu na spacerki?
– Jestem tego świadoma.
– To za pół godziny widzimy się na świetlicy, mam nadzieję, że nie będziesz się tam nudzić, bo to nie o to tu chodzi. Rozumiesz? – powiedział, a ja bezwiednie przytaknęłam głową. Nie rozumiałam. Właśnie tam chodzi o nudzenie się. Nie sądzę, aby coś się zmieniło przez ten rok. Zawsze było dziwnie cicho i nudno. Każdy zajmował się sobą, nie patrząc na demony innych. Czy tak nie było lepiej? Po co to wszystko? Zawsze byłam samotniczką i nie sądzę, by te zajęcia mi się podobały. Lecz nie powiedziałam tego. Nikt nie potrzebuje słyszeć moich wywodów.
Bo jestem nieskazitelna i idealna.
Lecz co to naprawdę znaczy?
×××
Kocham xx
CZYTASZ
The team of broken... Pigs? ZAWIESZONE
Fiksi RemajaCzasami musimy się pogodzić z myślą, że wszystkiego nie możemy zmienić. Nie możemy zapewnić ochrony osobie, którą być może kochamy. Nie możemy. A Elodine Anderson - chociaż właściwie na początku, miała głęboko w poważaniu to, co się dzieje - teraz...