Rozdział 7

13 5 11
                                    

Jakbym wiedziała, jak to się potoczy, nigdy bym nie poszła wieczorem na spacer, ani tym bardziej nie wbiegła nieznajomym do domku. Nigdy bym nie kłóciła się z padem Wildfordem i nigdy bym nie spędziła, chociażby sekundy w towarzystwie Rhysa Stewarda. Po prostu wymazałabym ten miesiąc z pamięci i nigdy nie wracała.

Cóż i chociaż chciałabym to zrobić, to nie mogłabym. Po prostu to się stało i muszę sobie poradzić. Poradzić, jak zawsze to robię. Lecz jak to zrobić, gdy codziennie muszę widzieć ich znudzone mordy? Chociaż już bardziej załapaliśmy muzykę, pan Vincent, na przykład, pożycza nam instrumenty (powiedział, że zawsze mieli, tak na wszelki wypadek). Naprawdę nie wnikam w to, tylko im się nie chce ruszyć dupy! Mam ich w poważaniu. Jedynie ja, jakoś staram się utrzymać passę. Gram na gitarze. Delia umie na basowej, ale jej się, kurwa, nie chcę. Davis grał niegdyś na perkusji, ale ma jebane blokady, które, jak mówi "blokują mu poczucie rytmu", nie wiem, nie obchodzi mnie to. On ma do cholery grać, czy tego chce, czy nie.

Olsen za to nie ma żadnego talentu. Beztalencie kompletne. Na serio! Nie wiem, co on będzie robić. Już myślałam, że to ja jestem tą, która nie miała kontaktu z muzyką. A kurwa, nauczyłam się! A ten pajac, zamiast wziąć się za siebie, naśmiewa się z problemu Chase'a. Jak dzieci.

Więc został tylko Steward. Skoro nie mamy wokalisty, a Cole się nie nadaje, to stwierdziłam, że Reese się nada. Jeżeli nie będzie umiał śpiewać, nie wiem, co zrobimy. Prawdopodobnie zadowolimy się głosami z internetu. W tych czasach wszystko da się zrobić, a ja im nie odpuszczę. Chcę, zostać zapamięta i doceniona. Chcę, aby ludzie odpuścili mi moje przewinienie, aby nadal patrzyli na mnie z podziwem. Czy to tak dużo?

Ale minęły dwa tygodnie, odkąd postanowiłam wbić im do głowy zespół, a nawet nie mamy nazwy! Ja pierdole, spotykamy się dwa razy dziennie. Czy oni nie mają żadnych chęci? Są aż tak zepsuci? Aż tak chcą zniszczyć moje życie? Ja przynajmniej próbuję być miła, do kurwy nędzy.

Gdy wchodzę przez te same drzwi, od razu zauważam grupę Jasmine, która zgrała się przez ten czas... Aż za bardzo. Ale i tak uważam, że to tylko na pokaz. Grają w karty, śmieją się i wymyślają żarty. To jest nienormalne, prawda? Kto by tak robił?

Przez pierwsze trzy sekundy wpatrywałam się w nich z bitą zazdrością. Cóż, nie mogłam oderwać wzroku od tej gry aktorskiej. Ale zacisnęłam szczękę i pomachałam im opuszkami palców w niemrawym geście powitania. Przeklęłam siarczyście w myślach i poczłapałam w stronę mojej grupy.

Jak zwykle wszyscy siedzieli krzywo na krzesłach. Delia oglądała swoje fioletowe, długie paznokcie, Cole naśmiewał się z Chase'a, a Davis posyłał temu zabijające spojrzenia. Rhys dla odmiany czytał książkę oprawioną w czarną okładkę. Cóż za zmiana!

– Dzisiaj wymyślamy nazwę – powiedziałam, bo miałam dość ciągłych spojrzeń innych ludzi. Wszyscy niestety wiedzieli o moim pomyśle, ponieważ z próbami (które polegały na kłótniach) przenosiliśmy się do innego domku. – Wysilcie się i coś wymyślcie – mruknęłam w ich stronę, odsuwając sobie krzesło. Usiadłam i przysunęłam się z oddźwiękiem.

– Bardzo śmieszne – sarknęła dziewczyna. Westchnęłam przeciągle, czekając na dalszy rozwój. Nic, pusta. Kompletna pustka w ich pustych głowach.

– Dobrze, może coś z wiatrem? – zaproponowałam głupio, aby ich trochę rozruszać.

– Kurwa, po co ci wiatr – warknął Davis, który jedynie wpatrywał się w swoje stare pałki. Znaczy chyba stare. Do końca nie wiedziałam, po co mu one, jednak nie chciałam się wtrącać. Popatrzyłam sceptycznie na Chase'a, ale on zdawał się nie rozumieć mojego podejścia. Zresztą jak cała grupa. Jedynie Steward uniósł kpiąco wargi, gdy przekładał kolejną stronę. 

– To myślcie, kochani. Nie będę myśleć za was – jęknęłam i zaczekałam na reakcję innych. Nie było jej. Kurwa, cisza. 

Wdech, kurwa, wydech. I od nowa. 

Już miałam ponowić próbę skrzepnięcia nastolatków, lecz stanowczo przerwał mi Cole Olsen. We własnej osobie.

– Nie będę myśleć dla tego głupiego projektu. Wszyscy robią z nas cholerne żarty, jak ja powinienem śmiać się z nich. Mam tego, kurwa dość. Serio, było miło, ale ja spadam – skończył monolog i jakby nigdy nic wstał z krzesła i ominął uśmiechniętego Chase'a. Przestraszona, wstałam za nim i chwyciłam go za rękę. Nie mógł odejść. To by była porażka. Jeżeli on odejdzie, nic nie zrobimy, ponieważ reszta za nim pójdzie. Pójdzie i rozwali moje marzenia o wielkiej średniej. Nie dopuszczę do tego. 

– Cole, nie, proszę – zaskomlałam, patrząc mu w oczy. Widać było zrezygnowanie i złość. W sumie nie spodziewałam się tego po nim. Bardziej obstawiałam, że pierwsza pójdzie Hernandez, czy Davis. Ale on? On miał zawsze wszystko w dupie, należał do tych zabawowych ćpunów, którzy powinni należeć do tych nieokrzesanych małp, do których chodzi Chase. Ale wybrał mroczny świat, świadomości o śmierci. Cokolwiek. 

– Co niby? Odchodzę – powiedział  wyrwał dłoń z mojego uścisku. Po raz kolejny obrócił się do wyjścia, ale tym razem weszłam mu w drogę. Z mocno bijącym sercem i poczuciem palących spojrzeń publiczności, złapałam go za policzki i przycisnęłam moje wargi do jego, tworząc niezdrowy i ohydny pocałunek. Naprawdę nie wiem, co mnie skłoniło do takich czynów... Ale podziałało. Chłopak nawet się nie wyrywał, tylko od razu po lekkim szoku oddał pocałunek. Po kilku sekundach niemocy, z letargu wybudziły mnie gwizdy nastolatków. Oderwałam się od Olsena i przygryzłam wargę, omijając jego oczy. Moje spojrzenie utkwione było w postaciach przede mną, bo wszystkie oczy z tego pomieszczenia patrzyły prosto na nas. Przez krótką chwilę chciałam pokazać im środkowego palca, jednak finalnie tylko wywróciłam oczami.

– Nie macie własnego życia? – zabrzmiałam i nie czekając na ich reakcję, zwróciłam się twarzą do chłopaka od buziaka. To niewątpliwie najgorsza rzecz, jaką mogłam zrobić, ale przynajmniej poskutkowało. Blondyn patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, ale już nie próbował uciekać. 

– Co to było? – spytał, gestykulując rękoma pomiędzy nami. 

– Mały, przyjacielski pocałunek – warknęłam cicho, nie chcąc zaczynać rozmowy na środku pomieszczenia. Chwyciłam go za dużą dłoń i pociągnęłam w kierunku naszego stolika. Wszyscy się na nas gapili z rozszerzonymi oczami. Nawet Reese nie był w stanie opanować szoku, dlatego delikatnie uniosłam kąciki ust. Cóż, później się opamiętał i najwyraźniej skumał, o co chodziło, bo przedarł niecną ciszę swoim gromkim, sztucznym śmiechem. 

– Nowa para, czy jak? – mruknął na koniec z tymi małymi iskrami w ciemnych, przekrwionych oczach. Jestem pewna, ze przed spotkaniem coś ćpał. 

– Och, zamknij się. 

– Nie, to jest serio interesujące – pochwaliła Delia, która popatrzyłam na mnie z wyraźnym uznaniem w oczach. Nie rozumiem ich i nie zamierzam tego robić. Usiadłam na swoim miejscu i gestem ręki wskazałam, by Olsen też to zrobił. Uśmiechnęłam się zwycięsko, gdy wszyscy, grzecznie siedzieli na swoich krzesełkach i byli gotowi by mnie wysłuchać.

– Dla waszej wiadomości, gdybym czegoś nie zrobiła, Cole by wyszedł.

– I tak na niego narzekasz – stwierdził Steward. Już nie żartował, mówił całkowicie poważnie, jakby bak paliwa mu się wykończył. Przewróciłam oczami i zignorowałam to. Olsen już nie uśmiechał się tak bardzo. Jestem pewna, że gdybym zaczęła sprzeczkę z Rhysem, wszystko poszłoby się jebać. 

– Macie nazwę? – spytałam ponownie tego dnia. Bo to ja jestem tą, która tworzy ten zespół. To ja jestem tą, która zapisze pierwsze teksty. To ja jestem tą, która powie tak. To ja wyznaczam zasady, aby dojść do celu. Do celu po trupach, jak to mówią. 

×××

Przepraszam za taki nudny <3

Kocham xx

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 23, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

The team of broken... Pigs? ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz