Rozdział 2

27 10 19
                                    

Jeżeli powiemy stanowczo "stop", druga osoba powinna odpuścić. Dlaczego ludzie nie stosują się do tego? Po raz milionowy powtarzam w myślach to słowo. Tam mój ton brzmi stanowczo i gromko. Czy gdybym wypowiedziała to słowo na głos, pan Wildfort zmniejszyłby się do rozmiaru rodzynka, albo przynajmniej wyszedł z tego domku?

Bardzo możliwe.

Ale nie zrobiłam tego.

Dlaczego?

Otóż na chwilę odebrało mi mowę.

Och, no stałam jak wryta w ziemię, przed facetem, od którego zależy moje życie na tym obozie. Spalić się ze wstydu to mało? No nie wiem.

Przełknęłam z nerwów ślinę i przestąpiłam z nogi na nogę, dając sobie czas na dobór słów.

– Tak – odpowiedziałam, wypychając dumnie pierś. Chociaż nie jest to odzwierciedleniem mojej zdławionej duszy, nie mogę zrobić niczego innego, jak pokazanie mętnej wyższości. Która wcale nie istnieje, ale pomińmy to. Jestem ja, pan Wildford i Reese, stojący gdzieś w rogu. Mam gdzieś ich obu. Gdyby ćpun nie wyszedł, nic by się nie stało. Nadal miałabym honor. I życie bez ograniczeń. 

– Co panienka tu robi? – Mam dość. Niech sobie wsadzi to "panienko" gdzieś głęboko. Mam dość.

– Stoję. – Nie męczyłam się z uśmiechem ani dobrą manierą, czy czymś tam. Nie, gdy już wszystko stracone. Będą mnie pilnować i wysyłać na karne warsztaty. I po co to? Za cholerę nie wiem. 

Ten w odpowiedzi tylko pokiwał głową z narastającym grymasem na twarzy. Naprawdę. Mam go gdzieś. Ukradkiem spojrzałam na wysokiego chłopaka, który stał w rogu. Teraz lekko uniósł wargę i brew. Cóż, może gdyby uśmiech docierał do martwych oczu, wyglądałby mniej marnie. Serio.

Zmęczona całymi moimi staraniami, ostatni raz uniosłam wzrok na oczy pana Wildforda i niby ze skuchą westchnęłam. Przygryzłam wargą i pociągnęłam nosem, dając sobie jeszcze więcej czasu na obmyślenie planu. Och, którego dalej nie mam. Pozostaje mi tylko bezcelowe oglądanie gęby opiekuna, którego zresztą nie trawię.

Wdech, kurwa, wydech.

– Proszę iść do swojego domku. Odprowadzić panienkę? – spytał od niechcenia. Facet po pięćdziesiątce ma taki zniechęcający do życia głos... W głowie się nie mieści.  

Och, no oczywiście ostentacyjnie przekręciłam oczami i kiwnęłam głową na nie. Nie, żeby coś, ale więcej jego obecności, nie potrzebuję. Pragnę tylko wolności. A on mi ją odbierze, pisząc jutrzejszy raport. Jakby... Wcale nie dramatyzuję. Kara to kara, ale tu zawsze podwyższają skalę. Walnięci ludzie.

– Okay. Idź, a ja sobie porozmawiam z panem Rhysem. – Momentalnie odwrócił się na pięcie, stając centralnie przed niewzruszonym nastolatkiem. On pewnie parę razy po łbie dostał. Dla niego żadna różnica, a dla mnie co? Koniec świata!

Pociągnęłam pokaźnie nosem i wolnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Po przekroczeniu progu głęboko westchnęłam, biorąc kilka uspokajających oddechów. Położyłam dłoń na piersi i chwilę trwałam przed domkiem, z przymkniętymi oczami. Oczywiście, dopóki nie zrozumiałam, że i tak nie warto myśleć nad jutrem. Jutro to jutro, a dzisiaj to dzisiaj. Przynajmniej tak uważała Delia.

Kurczę, faktycznie dużo łatwiej byłoby mi myśleć, nie o przyszłości, a o teraźniejszości, ale jak to zrobić? Ćpać? Stoczyć się? Nie widzieć dla siebie sensu? Ja tego nie przerobię. Więc jak przełączyć się na tryb Delia Hernandez? Tylko bez tej ciemnej strony. Wyłączyć się, a jednocześnie być najlepszą i idealną. Da się połączyć te rzeczy?

Wracając do domku, tylko o tym myślałam. Nad powinnością i zależnością. Co, jeśli oddać się całkowicie przyjemności? Oddać w cholerę idealną otoczkę?

Och, nie. To nie wyjdzie.

– Gdzie byłaś? – spytała na wejściu, Holly. Moja pseudo przyjaciółka. Cóż, trzymam z nią, ponieważ ma takie same priorytety, co ja i jej ojcem jest ważny klient taty. Dwie pieczenie na jednym ogniu. 

– Na spacerku, mówiłam ci – sapnęłam, ściągając buty i równo je układając na podłodze. 

– Wspominałaś mi godzinę temu. Ups, a raczej wysłałaś esemesa, o tym, że wychodzisz – zwróciła mi uwagę, a ja przewróciłam oczami. No jasne. Wysłałam jej wiadomość, ponieważ, tak jak reszta domowniczek - słodko spała. Miałam ją budzić? Proszę bardzo! Następnym razem tak zrobię.

– Hol, przecież spałaś.

– Mogłaś mnie obudzić! – podniosła lekko głos i zmarszczyła brwi. Westchnęłam po raz kolejny, nie widząc sensu tej kłótni. Równie dobrze mogła się nie budzić o takiej godzinie, prawa? Zresztą, mogłam też jej niczego nie pisać. – Złapali cię? – szepnęłam po chwili przyglądania się mojej zmarnowanej twarzy. 

– Tak – odpowiedziałam, wyminęłam ją i weszłam do łazienki. Oparłam się dłońmi o umywalkę i zaczęłam dogłębnie studiować swoją osobę. Dbałam o swoją urodę, jednak zawsze znajdzie się miejsce na mały trądzik. Moją twarz okalały ciemnobrązowe loki, zwinięte w rozwalony kok na czubku głowy. Oliwkowa skóra z lekkimi rumieńcami dodawała mi uroku i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie byłam najbrzydsza. Byłam w sam raz. Zdążyłam to zauważyć. 

Cóż, ale wygląd nie jest dla mnie najważniejszy. Tak, dbam o naturę pięknej dziewczynki, lecz jedna rzecz jest ważniejsza. Moja nieskazitelność i idealność, córki polityka. Moje dobre oceny, były wszystkim, czym mogłabym się niechybnie pochwalić. 

I zawsze starałam się najbardziej wśród dwójki rodzeństwa. Jak to możliwe, że ojciec tego nie zauważył? Jak to możliwe, że nie widział mojego zaangażowania w stopnie? Przecież, tak bardzo starałam się każdego roku, o najwyższą średnią. Tak bardzo pilnowałam nieskazitelności. W czym zawiniłam?

Nie wiedzieć czemu, po moim poliku popłynęła łza. Szybko starłam ją dłonią i powróciłam do siebie. Westchnęłam przeciągle, jeszcze raz wszytko skanując. Oderwałam się od umywalki i ściągnęłam z siebie wszystkie brudne rzeczy. Weszłam pod ciepły prysznic, całkowicie rozluźniając obolałe mięśnie. Bo trzeba żyć dalej, na przekór przeciwnością i dążyć do samouwielbienia. Stańmy się narcyzami. Stańmy zdecydowanie na ziemi i bądźmy pewni swoich właściwości. 

×××

Kocham, do następnego xx

tt: #BrokenPigs_Watt


The team of broken... Pigs? ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz