Ciepłe powietrze wpadające przez okno pokoju połaskotało moją skórę, lecz nijak na to nie zareagowałam.
Kiedyś taki zwykły, malutki podmuch wiatru wywołałby na mojej twarzy radość, ale teraz... Teraz nie miał dla mnie najmniejszego znaczenia.
Nie byłam już tą samą wesołą dziewczyną, która cieszyła się najmniejszymi rzeczami.
Nie... Tamta dziewczyna odeszła. W zamian za to, pojawiłam się ja.
Smutna, nie radująca się z niczego, milcząca osoba, zbyt zmęczona, by próbować dalej walczyć.
Odpuściłam. Mój umysł zdawał się buntować przede mną z każdą upływającą minutą, ale... Miałam to gdzieś.
Oparłam plecy o ścianę i przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, obejmując je ramionami.
Ułożyłam policzek na kolanach i wpatrzyłam się w bezchmurne niebo, starając się wyłączyć.
Tak byłoby najlepiej... Wtedy by nie bolało.
Przymknęłam powieki, by zatrzymać łzy, które napłynęły mi do oczu i wbiłam paznokcie w skórę, upominając się w duchu, by się nie rozpłakać.
Nie mogłam. To by go rozgniewało.
Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, po czym powoli wypuściłam je spomiędzy warg.
Powtórzyłam tą czynność kilkukrotnie, próbując pozbierać się do kupy.
Mhm... Jakby to kiedykolwiek miało nastąpić.
Do moich uszu dotarło głośne trzaśnięcie frontowych drzwi, a ja momentalnie poczułam dławiącą mnie panikę, która na powrót się we mnie rozlała.
Starałam się oddychać, ale przerażenie sprawiło, że moje płuca przestały przyswajać niezbędny do podtrzymania mnie przy życiu, tlen.
Gęsia skóra wypłynęła na moje ciało, a mdłości natychmiast podeszły mi do gardła, kiedy usłyszałam skrzypnięcie jednego ze schodków prowadzących na górę.
O Boże. O Boże. O Boże...
Przytknęłam czoło do kolan i starałam się nie wybuchnąć głośnym szlochem, który narastał w mojej piersi.
Zaciskałam powieki tak mocno, że to niemal sprawiało mi ból, ale nie chciałam patrzeć.
Nie chciałam tego widzieć. Ja nie...
Podskoczyłam w miejscu, kiedy drzwi od sypialni z hukiem uderzyły o ścianę.
Nie słuchaj go. Nie patrz. Nie reaguj.
- Jak się ma dzisiaj moja dziewczynka?
Nie reaguj. Nie reaguj. Nie...
- Podnieś twarz, Candy! – ryknął wściekle, a ja zatrzęsłam się, kręcąc przecząco głową.
Wiedziałam... Byłam więcej niż świadoma tego, co się zaraz stanie.
Poczułam dłoń na głowie, która zaczęła mnie po niej uspokajająco głaskać.
To trwało zaledwie kilka sekund, a później...
Jego palce mocno zacisnęły się na moich włosach, po czym boleśnie pociągnęły mnie za nie, zmuszając mnie do tego, by unieść twarz.
Uśmiech. To była pierwsza rzecz, którą dostrzegłam na jego twarzy, naznaczonej przez czas.
Poczułam zimny pot spływający po moich plecach, a metaliczny posmak momentalnie wypełnił moje usta, kiedy przygryzłam swój policzek od wewnątrz, aż do krwi.
- Wyglądasz jak gówno, wiesz?
Moja dolna warga zaczęła niebezpiecznie drgać, kiedy potrzeba płaczu na powrót we mnie uderzyła.
Wpatrywałam się w jego zielone oczy.
Oczy tak podobne do moich...Oczy w których czaiło się obrzydzenie skierowane wprost we mnie.
Oczy, które patrzyły na mnie z prawdziwą pogardą... Pogardą, która zabijała mnie od środka.
- Choć raz mogłabyś się do czegoś przydać i ruszyłabyś swoje tłuste dupsko do roboty. Nie będę utrzymywał twojej nędznej, nic nie wartej osoby. Do niczego się nie nadajesz, niczego nie potrafisz zrobić dobrze i jesteś dla mnie jedynie kulą u nogi, Candy. – powiedział, uśmiechając się złośliwie i poklepał mnie po policzku, wkładając w to o wiele więcej siły, niż powinien.
Wzdrygnęłam się, ale nie pozwoliłam łzom popłynąć.
Nie odzywałam się.
Nie reagowałam.
Mimo, że w środku umierałam... Kolejny raz.
- Mogłabyś się wreszcie odezwać, ty przygłupia krowo! – wrzasnął, ponownie ciągnąc mnie za włosy.
Zdusiłam w sobie jęk, i mimowolnie zaczęłam dygotać, wiedząc, że mój stan się pogarsza.
- Jesteś takim samym gównem, jakim była twoja matka. – prychnął, a ja ledwo zdołałam powstrzymać falę mdłości podchodzących mi do gardła. – Twoja milcząca storna może być jednak przydatna, wiesz córeczko?
Odwróciłam od niego wzrok, nie chcąc widzieć jego rozbawienia...
Rozbawienia, które przynosiło mu upodlanie mnie.Jego palce natychmiastowo zacisnęły się na moim podbródku, zmuszając mnie do tego, bym na powrót się na nim skupiła.
- Pamiętasz Henry’ego, Candy? – zapytał, a ja zamarłam, szeroko otwierając oczy z przerażenia. – W tamtym roku zmarła jego żona i od tamtej pory jest strasznie samotny. – westchnął teatralnie, mocniej zaciskając palce na moim podbródku, kiedy chciałam cofnąć głowę do tyłu. – Jak to mówią, co w rodzinie, to nie zginie, więc stwierdziłem, że istnieje opcja, by ten gnojek pozostał w mojej firmie i nie spieprzył do konkurencji. Zostaniesz panią West, córciu. Henry jutro do nas wpadnie, i odbierze swój prezent ode mnie.
Mój oddech diametralnie przyspieszył, a ja poczułam przeszywający mnie od środka ból.
Piekący, odbierający resztki zdrowego rozsądku, ból.
Wyrwałam się z jego uścisku i zwyczajnie zwymiotowałam, trzęsąc się od szarpiących mną torsji.
- Ty mała szmato, lepiej to po sobie posprzątaj. Głupia dziewucha! – warknął i odsunął się ode mnie, wygładzając poły swojej marynarki. – Masz być posłuszna i nie sprawiać mi problemów! Zostaniesz dzisiaj w swoim pokoju, i lepiej, żebyś była grzeczna, bo pożałujesz. Mój gość jest ważniejszy, niż całe twoje, nic nie znaczące życie, więc lepiej niczego nie kombinuj! Dzięki Bogu, od jutra to ten debil będzie musiał się użerać z twoją niemówiącą dupą. Chociaż... Może jednak sprawi, że będziesz dla niego krzyczeć w łóżku. Kto wie? – parsknął śmiechem, i wyszedł z sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Opadłam ciałem na podłogę i w końcu pozwoliłam kroplom spłynąć po mojej twarzy.
Płakałam... Nie... Nie płakałam... Ja wyłam. Czułam się jak robak. Nic nie znaczący robak.
Mój ojciec chciał mnie oddać pięćdziesięcioletniemu facetowi.
Facetowi starszemu ode mnie o prawie trzydzieści lat.
Facetowi, który już raz próbował mnie wykorzystać.
W końcu dokonał swojego...
Przekroczyłam bezpieczną granice i zaczęłam spadać, wiedząc, że zaczęłam zatracać resztki mnie, które się jeszcze we mnie tliły.
Odebrał mi ją...
Odebrał mi nadzieję na to, że kiedyś zdołam się od niego uwolnić.
Zniszczył mnie.
Tak, jak moją mamę.
Tak na dobranoc ❤️
Buziaki! 😘
CZYTASZ
Przywróć mi uśmiech (zawieszone)
RomanceUśmiech nie jest czymś dobrym. Nie... On jest czymś, co sprawia, że moje ciało oblewają lodowate deszcze, a panika uderza we mnie z taką siłą, iż momentalnie odbiera mi dech w piesi. On boli... Boli tak bardzo, że mam wrażenie, jakbym umierała w k...