Rozdział 2

307 30 24
                                    

Weszłam do łazienki, mocno ściskając w dłoniach ręczniki papierowe, którymi starłam wyrzuconą wcześniej treść mojego żołądka.

Podniosłam klapę małego śmietnika, stojącego w rogu i wrzuciłam je do środka, obserwując jak każdy z nich pojedynczo wpada do środka.

Właściwie... Byłam jak te ręczniki...

Każdy kawałek lądował w miejscu, w którym kończył każdy odpad.

Taki sam, jakim stałam się ja, i to przez faceta, który, o ironio, dał mi życie...

On też obdzierał mnie kawałek po kawałku, wyrzucając te dobre części do "kosza".

Robił to tak długo, aż nie zostało już nic, co mogłoby udać się uratować.

Odebrał mi wszystko...

Ja... Czułam się... Pusta.

Oddychałam, poruszałam się, spałam, ale... stałam się żywym trupem...

Cieniem człowieka.

Miałam dość. Zwyczajnie, po ludzku, dość.

On... Doprowadził mnie na skraj.

Doprowadził mnie do przekroczenia granicy, w której nie przejmowałam się już co się ze mną stanie.

Po co miałam to robić, skoro dla świata byłam zapomniana?

Nie liczyłam się.

Nic już się nie liczyło.

Odwróciłam się na pięcie, zamierzając opuścić łazienkę, ale mimowolnie znieruchomiałam, kiedy moje oczy spotkały się z odbiciem mojej osoby w lustrze nad umywalką.

Dziewczyna, która na mnie patrzyła do złudzenia przypominała Candy Coleman, ale... to nie była już ta sama osoba.

Nie znałam jej... Jej twarz przypominała białe płótno, a w jej oczach... nie było już blasku.

Ta dziewczyna... Ona gasła. I nie próbowała już z tym nawet walczyć.

Nie próbowała, bo stała się obojętna. Obojętna na to, co się z nią stanie.

Działając jak w amoku, chwyciłam w dłoń szczotkę i z całej siły uderzyłam nią w lustro, z chorą satysfakcją obserwując moment, kiedy rozsypało się ono w drobny mak.

Wypuściłam szczotkę, i sięgnęłam dłonią po szkło, zamykając je w uścisku swojej pięści.

Krew zaczęła wypływać spomiędzy moich palców, a ja wpatrywałam się w nią, nie mogąc oderwać od niej oczu.

Nie potrafiłam rozluźnić uścisku...

Ból. Tylko jego teraz znałam. To on stał się moją nową rzeczywistością.

Rzeczywistością, którą zafundował mi potwór.

Potwór, którego zwano moim ojcem...

Niemo krzycząc, rzuciłam szczątkami o ścianę, i upadłam na kolana, pochylając się do przodu tak, że ułożyłam głowę na nogach.

Wplotłam palce we włosy i mocno za nie pociągnęłam, wstrzymując szloch tak długo, dopóki nie zaczęłam się nim dusić.

Dopiero wtedy popłynęły łzy...

I płynęły tak długo, dopóki całkiem nie opadłam z sił, a ciemność zupełnie mnie nie pochłonęła.

***

Przywróć mi uśmiech (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz