Kenma był aż nazbyt świadomy, że Kuroo nie zostało zbyt wiele czasu.
Było to wypisane na jego twarzy, słyszalne w biciu monitora serca, które z każdym dniem stawało się coraz słabsze. Był cieniem osoby, którą był, gdy Kenma poznał go wiele lat temu; cienie zgasiły całe jego światło. Jego łatwe uśmiechy zostały teraz zastąpione pustym niczym, co bez wątpienia łamało serce Kenmie każdego dnia.
Ale Kuroo nie powiedział jeszcze tych trzech słów Kenmie; coś, co przypominał sobie w każdej chwili na jawie. Dopóki ich nie powiedział, oznaczało to, że mieli czas.
Okrutne szarpnięcie za serce Kenmy ostrzegło go, że już niedługo będzie mógł tak myśleć.
Próbował to zignorować.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami na dnie łóżka Kuroo i tylko go obserwował. Patrzyłem na unoszenie się i opadanie klatki piersiowej Kuroo, gdy każdy oddech bolał go bardziej niż poprzedni. Było jasne tylko, że obudził się przez subtelną zmarszczkę brwi, jedyny sposób, w jaki Kenma nauczył się go czytać w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Kenma walczył ze łzami, które groziły ukłuciem oczu na myśl o tym, przez co przechodzi jego bratnia dusza; co on musi czuć. Kuroo cierpiał; a Kenma był tym, który był dzieckiem. To nie wydawało się właściwe. Nie wiedział nawet, co robić. To, jak bezsilny czuł się Kenma, stawało się coraz trudniejszym do zniesienia ciężarem. Bez względu na to, co zrobił lub powiedział, nie mógł polepszyć sytuacji dla Kuroo. Był bezużyteczny.
Jednak nie chciał powiedzieć, że był beznadziejny.
-Kuro - zawołał Kenma. Nie miał powodu, żeby to zrobić, poza tym samym szarpnięciem w jego sercu, które było aluzją do faktu, że tak postąpił.
Kuroo mruczał, a powieki nawet nie trzepotały.
To był pierwszy znak, że było gorzej, niż sądził Kenma, gorsze, niż był skłonny przyznać.
-Kuro? - Zawołał ponownie.
Nic.
Kenma próbował się skupić na cichym sygnale monitora pracy serca. Pewne przypomnienie, że Kuroo nie zniknął, że wciąż był w zasięgu ręki. Że wciąż tu jest. Że Kenma nie był jeszcze sam.
Czuł się jak nieskończoność, zanim Kuroo w końcu się odezwał, jego głos był delikatny i roztrzęsiony jak ptak zagubiony w burzy. -Kenma.
Kenma zeskoczył z nóg łóżka, zamiast tego opadł na kolana przy łóżku Kuroo, chwytając jego bezwładną rękę, aby zaalarmować go o swojej obecności.
-Jestem tutaj, kochanie. Co to jest?-Kenma, to boli.
I och, jak serce Kenmy pękło.
Ani razu Kuroo tak się nie zachwiał; ani razu na nic nie narzekał. Nie narzekał, kiedy został zdiagnozowany, ani kiedy objawy ustąpiły, nawet na to, jak to się nieuchronnie skończy. Pomimo tego, czym rzucił się na niego wszechświat, poradził sobie z tym z uczciwością, której Kenma ledwo mógł pojąć. Bardziej ze względu na Kenmy niż jego własne.
Kenma nie dał się oszukać. Był bardzo świadomy faktu, że Kuroo spędził więcej czasu próbując chronić serce Kenmy, niż wypowiadać się o swoich zmaganiach. Nieważne, ile razy Kenma mówił mu, że wszystko w porządku, on się nie ruszył; tak uparty, jak zawsze.
Kenma nie mógł sobie wyobrazić, ile bólu musiał odczuwać, żeby to przyznać.
-Czy chcesz, żebym wezwał pielęgniarkę?Zapytał Kenma. Nic nie mógł zrobić, aby powstrzymać łamiący się głos lub drżenie dolnej wargi.