10 stycznia, 1565 rok
Wewnątrz miasta było wyjątkowo spokojnie. Oprócz wojsk Azgaaru, nie znajdował się tam nikt inny. Ulice były puste. Wszyscy mieszkańcy dostali rozkaz zabarykadowania się w domach. Koń Duncana, Atari, właśnie doprowadził młodego Edwarda i Jasmine wprost do Mackingham, wymijając po drodze tuzin barbarzyńców, pochodzących z Synge. Bramy błyskawicznie zamknęły się, uniemożliwiając najeźdźcom wtargnięcie do środka. Edward wciąż nie mógł przetworzyć obecnej sytuacji. Jego mistrz znajdował się na zewnątrz, a on został wysłany do bezpiecznego miejsca. Nie chciał czekać bezczynnie, ale wiedział, co musi zrobić. Złożył obietnicę, że zadba o życie Jasmine i nie pozwoli jej skrzywdzić.
Pomógł dziewczynie zejść z konia, a samą klacz, zgodnie z wolą Łowcy, przywiązał do solidnego płotu, by nie była w stanie nigdzie uciec. Również była nieco zaniepokojona. Jasmine pogłaskała konia, na co ten prychnął, dając do zrozumienia, że chciałaby teraz widzieć swojego pana. Razem poszli wgłąb miasta, chcąc zorientować się, co mogą zrobić dalej. Miasto samo w sobie nie było nader zniszczone. Budynki, stragany, mury, wszystko wydawało się być w jednym kawałku. Było w miarę bezpiecznie, ale wciąż istniało zagrożenie życia. Trebusze zrzucały na miasto ogromne głazy, które uderzały w budynki, uśmiercając czasami nawet kilkanaście osób jednoczenie. Cywile jedyne co mogli robić, to liczyć na szczęście. Jednak Edward nie przejmował się tym. Czuł się nader dziwnie. Choć zupełnie nic się z nim nie działo, czuł lekki niepokój w duszy. Usłyszał głos w swojej głowie, który podpowiadał mu, co ma teraz zrobić. Był znajomy, ale nie potrafił stwierdzić, do kogo należał. ''Haytham Scott''. Trzymając mocno Jasmine przy sobie, udał się w stronę siedziby lorda. Rycerze obserwowali ich. Każdy mógł być dla nich potencjalnym wrogiem, więc nic dziwnego, iż ta dwójka była na oczach wielu ludzi, zważywszy na to, że nigdy tu nie byli. Jasmine była bardzo zaniepokojona, tak samo jak jej kompan.
- Czy pan Duncan da sobie radę? - zapytała.
- Mam nadzieję, że tak. Nie znam go za długo, ale.. w końcu to Łowca. Musi dać sobie radę.
- Nadzieja...
Wymijając cały garnizon żołnierzy, nareszcie znaleźli się na miejscu. Nie udało im się jednak wejść do środka, gdyż osoby nieupoważnione nie mają wstępu do środka, zważywszy na to w jakiej sytuacji obecnie się znajdują. Nie znając reguł panujących w wojsku, Edward zwyczajnie powołał się na swojego mistrza, który rozkazał mu przybyć w to miejsce.
- Daj spokój. - wtrącił się żołnierz stojący obok. - Naprawdę myślisz, że wysyłaliby dziecko jako szpiega? Nie są aż tak bystrzy.
Po dokładnym przeszukaniu, młodzi dostali pozwolenie na wejście do sali lorda. Środek nie różnił się od tradycyjnych azgaarskich zamków. Grube, kamienne ściany skutecznie zapobiegały dostaniu się zimna do środka. Zamek sam w sobie wewnątrz wyglądał ponuro. Było niewiele okien, co skutkowało niewielką widocznością. Po prawdzie jedynym większym źródłem światła było rozpalone na samym środku palenisko, pomiędzy dwoma stołami jadalnymi po obu stronach oraz tronem. Nad paleniskiem dodatkowo wisiał żyrandol z małymi świeczkami. Natomiast nad tronem znajdował się herb królestwa Azgaaru - koścista głowa smoka.
Stacjonowali tu strażnicy, czekający na rozkazy i zapewniający bezpieczeństwo przełożonym. Przy tronie natomiast zebrała się cała szlachta Mackingham wraz z lordem Haythamem Scottem oraz lordem lenna Thumzar, Rolandem Jonesem. Byli oni zajęci planowaniem obrony miasta, toteż nie zwrócili uwagi na dwójkę dzieciaków. Kiedy już minęli obstawę w postaci kolejnych strażników, dotarli wreszcie do tronu i możnych. Wszyscy na nich spojrzeli w zastanowieniu. Edward, speszony, postanowił się ukłonić przed lordami, co też uczyniła Jasmine.
- Jestem...
- Wiem, kim jesteś, Edwardzie Boyle. Duncan uprzedził nas o tobie. - przerwał mu Haytham, machając ręką, by dać mu znak, że ma podejść bliżej. - Gdzie on jest?
- Na polu bitwy, panie. - wyjąkał szybko. - Nakazał nam tutaj przybyć. Mi i tej dziewczynie.
- O dziewczynie nie było ani słowa w liście. Kto to jest?
- Jasmine Rose. - wyszeptała cicho, stojąc schowana za Edwardem.
- Straciła rodziców. Wzięliśmy ją ze sobą, żeby była bezpieczna.
- O ile mnie pamięć nie myli, ciebie spotkało to samo, Edwardzie. - wtrącił się Roland, lord Thumzar. - Biedactwa.
- Mój panie, powinniśmy zająć się sprawami większej wagi. - rzekł jeden ze szlachciców.
- Masz rację. Odsuńmy pogawędki na bok. Nie możemy na razie liczyć na Duncana. Więc, co nam pozostaje...?
MAPA
Czas mijał. Oblężenie wciąż trwało. Duncan długo nie wracał. A sytuacja w mieście Mackingham pogarszała się z każdą sekundą. Coś wydało głośny dźwięk, jakby wybuch. Edward najeżył się, słysząc to. Kompletnie bez pomyślunku wybiegł sprawdzić co się stało. Wyszedł na ulice. Wszędzie dym. Ogień, zajmujący drewniane konstrukcje. Umierający żołnierze. Odgłosy walki. Coś potężnie runęło z hukiem na ziemię, ogłuszając chłopaka.
Pośród gęstego dymu ujrzał postać dziecka. Przetworzył informację, podnosząc się z ziemi. Wciąż dzwoniło mu w uszach i nie miał pojęcia, co się działo. Nie spuszczał chłopca z oczu. Był kompletnie sam, w centrum miasta. Z trudem wyciągnął dłoń w jego kierunku, lecz wydawał się być tak daleko. Hej... tu jest niebezpiecznie... - Głośny syk stali, uderzającej o drugą wyrwał młodego Boyle z zamroczenia. Coś nim szarpnęło. Odwrócił się gwałtownie. Żołnierz zablokował uderzenie barbarzyńcy, skierowane w blondyna.
- Wynoś się stąd!
Wrzasnął na niego, na co Edward natychmiast ruszył w kierunku widzianego wcześniej dziecka. Płakało, wystraszone. Edward złapał chłopca za rękę, jednocześnie starając się go uspokoić. Było źle. Syngyjscy wojownicy dostrzegli ich i natychmiast na nich ruszyli. Blondyn pociągnął chłopca za sobą na mury miasta, ponieważ była to jedyna droga ucieczki. Tam jednak za daleko nie uciekli. Nie było dokąd uciekać. Najeźdźcy otoczyli całe miasto. Z każdej strony wrogowie.
- Stań za mną. - Edward przyjął pozycję obronną z wyciągniętym sztyletem. Bał się. Zdawał sobie sprawę, że nie miał szans, ale musiał coś zrobić. Wykonał szarżę na jednego z wojowników, lecz ten nic sobie z tego nie zrobił i chwycił blondyna jak zabawkę. Edward, wciąż trzymając sztylet w ręce, zamachnął się i wyprowadził szybki cios. Odciął mu dłoń i upadł na ziemię, obserwując ból Syngiana. Wszyscy w mgnieniu oka rzucili się na Edwarda, jednak nim udało im się go dorwać, nastąpił kolejny potężny wybuch, który rozsadził większość wojowników na murach. Nie dało się nic ujrzeć, poza ciałem, które przez eksplozję zostało wyrzucone w powietrze.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Rozdział pisany na szybko dlatego jest tak chaotycznie i dosyć ubogo w rozwinięciu wątku.
CZYTASZ
Kroniki Łowcy: Tom 1 - Saga Stigterseuna
Fantasy''[...] history will repeat itself.'' Kroniki opowiadają historię młodego chłopaka - Edwarda - który przez pewne wydarzenie zostaje wplątany w wir niebezpiecznych wojen, intryg, a finalnie nawet w sam środek wojny bogów. Na swojej drodze przyjdzie...