20

1.6K 67 56
                                    

— Naprawdę dziękuję, że to zabraliście. — uśmiecham się do rodziców, kątem oka spoglądając na sportową torbę, którą chwilę temu postawiłam na ziemi.

W końcu zdecydowałam się odebrać od nich swoje rzeczy pozostawione w hotelu. Co prawda miałam zrobić to wczoraj, ale po powrocie od Lewisa i tej całej akcji z Karen wolałam zostać w domu, dlatego dzisiaj po pracy od razu przyjechałam do domu rodziców.

— Może zostaniesz na herbatę? — nalega mama, idąc do kuchni. — Nawet nie zdążyłyśmy porozmawiać o tym, co stało się na weselu twojej siostry.

— Nie udawaj, że nie wiesz. — śmieje się tata z kanapy. — Pierwsze co, to wzięłaś mnie na przesłuchanie.

— Może chcę poznać jej wersję zdarzeń? — kobieta wywraca oczami, a ja zaczynam się cicho śmiać.

Gdyby nie fakt, że umówiłam się z Lewisem za kilka minut, to z pewnością zostałabym tutaj i posłuchała przekomarzania się tej dwójki, ale także z wielką chęcią porozmawiałabym z mamą o zachowaniu Auri. Jednak nie mogę, dlatego umawiam się z nią na weekend, bo wtedy nie mam żadnych planów i obiecuję, że przyjdę.

Jednak, gdy ubieram na siebie kurtkę, automatycznie w mojej głowie pojawia się myśl, która przez pół nocy nie dawała mi spokoju. Wczoraj miałam ogromne problemy z zaśnięciem, a jak to ze mną bywa, przychodzą mi, wtedy do głowy niestworzone rzeczy.

Ni stąd, ni zowąd przypomniałam sobie o wyścigu Lewisa, na którym byłam tydzień temu. Przed oczami pojawił mi się obraz niejakiego Charlesa, który w tak dużym stopniu przypominał Arthura, że omal nie zeszłam na zawał, gdy go zobaczyłam.

Doszłam do wniosku, że to dosyć niespotykane zjawisko, że obcy ludzie wyglądają wręcz identycznie, dlatego poruszyłam niebo i ziemię, żeby czegokolwiek się o nim dowiedzieć. Przejrzałam chyba z dwadzieścia stron internetowych, ale najpierw z pięć informacyjnych, bo nie miałam pojęcia jak on ma na nazwisko.

Jednak nie znalazłam jakiegokolwiek powiązania z Arthurem, oprócz tego, że oboje mówią, a w zasadzie on mówił, bo już nie żyje, po francusku. Niby nic, ale zawsze coś. Trzeba szukać pozytywów nawet tam, gdzie ich nie ma.

— Mamo. — postanawiam sięgnąć po ostatnią z możliwości, czyli wywiad środowiskowy.

— Słucham? — kobieta z uśmiechem siada na kanapie, patrząc na mnie.

— Myślisz, że Aurelia mogła mieć jeszcze jedno dziecko? — pytam, ale niemal od razu przenoszę wzrok na podłogę, która w tej sytuacji wydaje mi się wyjątkowo interesująca.

— Aurelia? — mama jakby nie dowierza. — Znam ją od liceum i tylko raz była w ciąży. A potem urodził się Arthur.

Decyduję się na nią spojrzeć i jestem wręcz pewna, że w moich oczach widać ogromny zawód. Nie wiem na co liczyłam, chyba na wiadomość o dziecku oddanym do adopcji. Jednak nic takiego nigdy nie miało miejsca, a Charles Leclerc nie jest w ogóle spokrewniony z Arthurem Manni.

— Po co ci pianino? — pytam, wlewając sobie do szklanki soku pomarańczowego, a następnie wstawiam karton do lodówki, z której wyjmuję truskawkę.

Ostatnio bywam tutaj tak często, że zaczynam czuć się jak u siebie w domu, a Lewisowi najwidoczniej to nie przeszkadza, a wręcz chyba pasuje, bo dzisiaj wyjątkowo się mną wysługuje.

— Żeby kusz zbierało. — wywraca oczami, przeskakując przez kanapę. — Co mi ukradłaś znowu?

Rzucam w niego owocem, który trzymam między palcami, a on otwiera usta, przez co truskawka idealnie w nich ląduje. Muszę przyznać, że jestem w szoku, ale postanawiam nie komentować jego wybryków, bo zwyczajnie szkoda mojego czasu oraz cierpliwości.

— Umiesz grać? — podnoszę brwi do góry, biorąc łyk napoju.

Lewis jak perszing rusza w stronę instrumentu, a następnie siada przy nim i odchrząkuje, spoglądając na mnie. Czyżby szykował się jakiś koncert?

— Chciałaś Beethovena, więc dla ciebie będę nawet nim. — uśmiecha się, a ja zaczynam się śmiać.

Mam wrażenie, że dzisiaj znowu zaczyna mu odwalać, ale wyjątkowo mam dobry humor, co on może wykorzystać.

Po jakże pięknym i emocjonalnym wstępie, mężczyzna kładzie dłonie na klawiszach, zaczynając grać. Powoli, spokojnie i delikatnie z instrumentu zaczynają wydobywać się dźwięki, które rozpoznaję jako jedną z piosenek Bruno Marsa.

— To samo łóżko, ale wydaje się teraz trochę większe. — w momencie, gdy słyszę głos Lewisa mogę przysiąc, że zaczynam się rozpływać.

Z każdym kolejnym śpiewanym przez niego wersem, czuję i widzę jak coraz bardziej zatraca się w muzyce, a moje serce zaczyna bić zdecydowanie szybciej niż powinno. Widok grającego go na pianinie, a w dodatku śpiewającego wprowadza mnie w naprawdę ogromny szok.

W pewnym momencie nawet czuję łzy w kącikach oczu, ale nie pozwalam im wypłynąć. Zamiast tego podchodzę do niego i kucam za nim, obejmując jego szyję ramionami. On przestaje śpiewać, ale nie zaprzestaje grania. Nasze ciche oddechy mieszają się z tą piękną melodią, która kończy się dopiero kilka chwil później.

Jednak nie puszczam go, wtulam się jeszcze bardziej w jego ciało, a twarz zanurzam w jego bluzie, opierając się policzkiem o szyję mężczyzny. W pewnej chwili czuję jak kładzie mi dłoń na włosach, ale potem obraca się, co powoduje, że muszę się od niego odsunąć.

Jednak nie na długo, bo on od razu kładzie swoje palce na moim karku i przyciąga do siebie moją głowę, a zanim się orientuję, muska moje wargi swoimi.

Mam wrażenie, że ten pocałunek wyjątkowo różni się od tych, które dotychczasowo przeżyliśmy, ale nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak się dzieje.

— To było piękne. — komentuję jego występ, gdy w końcu się ode mnie odrywa.

Widzę jak szeroki uśmiech pojawia się na jego twarzy i chwilę później czuję jak składa pocałunek na moim czole. Następnie wstaje na proste nogi, po czym podaje mi dłoń, żebym mogła zrobić to samo.

— Zjemy coś? — pyta.

Kiwam głową, idąc za nim do kuchni, gdzie decydujemy się zrobić sałatkę owocową oraz owocowe sushi, które swoją drogą tak bardzo przypadło mi do gustu, że jego smak rozpamiętuję nawet wtedy, gdy wracam do domu.

Mimo nalegań Lewisa postanawiam pojechać do Nicei, bo zwyczajnie rano idę do pracy, a gdybym została w Monako, to musiałabym wstać wcześniej, ponieważ więcej czasu zmuszona byłabym poświęcić na dojazd do galerii handlowej.

Do mieszkania wchodzę dopiero około dwudziestej drugiej, bo postanawiam jeszcze szybko zrobić zakupy w sklepie całodobowym, bo mam wyjątkową ochotę na precle oraz oranżadę.

— Dobrze, że już jesteś. — od progu wita mnie Karen, z którą swoją drogą nie rozmawiałam od jej wczorajszego zachowania.

Na szczęście dzisiejszego poranka spała, gdy wychodziłam do pracy, więc nie musiałam znosić jej towarzystwa. Teraz jednak mi się już tak nie poszczęściło i dziewczyna stoi przy wejściu do kuchni ze skwaszoną miną.

— Muszę ci coś powiedzieć. — mówi, gdy wchodzę do wcześniej wspomnianego pomieszczenia, kompletnie ignorując jej obecność.

— Znowu jesteś w ciąży? — drwię.

Kątem oka widzę jak zaciska pięści, ale postanawia nie komentować mojej wypowiedzi, za co w sumie jej dziękuję, bo mam dosyć jej głupich uwag.

— Gorzej. — szepcze, łapiąc mnie za ramiona, przez co zmuszona jestem na nią spojrzeć. — Byłam wczoraj wieczorem na imprezie w klubie. Nie wiem czy wiesz.

— No i? — wzdycham już znużona.

— Był tam też Lewis. — mówi, na co się prężę, bo nic mi o tym nie wspominał. — I widziałam jak całował się z jakąś dziewczyną.

_________________
wiem, że mnie kochacie

lights | l.hamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz