17

1.6K 70 101
                                    

Pierwsza część ceremonii mija mi dosyć szybko, chociaż nie ukrywam, że co najmniej siedem razy zdarzyło mi się ziewnąć, a z pięć spojrzeć na zegarek w telefonie. Najchętniej jak najszybciej weszłabym do restauracji i napiła się jakiegoś winka, bo siedzenie tutaj w ogóle mi się nie uśmiecha.

W momencie, gdy ksiądz zaczyna swój monolog o szczęśliwym życiu pary młodej, do moich uszu dochodzi pisk opon zza krzaków, które otaczają ogród, a za którymi znajduje się parking. Od razu oczy wszystkich gości, oprócz mnie, zostają skierowane w tamtą stronę.

Jestem wręcz pewna, że za niecałą minutę usłyszę kroki i obok mnie pojawi się ten kretyn, który kilka godzin wcześniej zepsuł mi humor swoim zachowaniem. Nie, żebym nie chciała, żeby przyjechał, ale mógłby mniej się afiszować ze swoim spóźnieniem. Chociaż dobrze, że w ogóle się zjawił.

— Wolne?

Tak jak się spodziewałam, parę chwil później słyszę nad uchem jego głos, ale zamiast pokazać mu jak wściekła na niego jestem, to zwyczajnie jego pytanie mnie bawi i uśmiecham się pod nosem.

— Miejsce jest zajęte dla zwycięscy dzisiejszego wyścigu. — sarkam, spoglądając na niego.

Dłoń, która do tej pory spokojnie spoczywała na oparciu udekorowanego na biało krzesła, wraz z wypowiedzeniem przeze mnie tego zdania, zaciska się na materiale, a mężczyzna wypuszcza powietrze z ust i w końcu siada.

— Czyli już wiesz. — stwierdza szeptem, aby nie skupiać na nas uwagi innych ludzi.

— Niestety. — chrząkam, przerzucając wzrok na moją siostrę, mimo że obchodzi mnie ona teraz jak Polska Stany Zjednoczone.

Kątem oka i tak udaje mi się zauważyć jak Lewis strzela palcami lewej ręki, po czym przeciera twarz dłońmi, aby ostatecznie oprzeć się plecami o oparcie krzesła. Chyba ruszyło go sumienie, chociaż nie mam nawet pewności czy on je posiada.

— Uwierz mi, że w ostatniej chwili dowiedziałem się o wyjeździe. — wzdycha. — Miałem jechać za tydzień.

— Mogłeś chociaż zadzwonić. — warczę, przenosząc na niego wzrok. — Istnieje coś takiego jak telefon.

— Rozładował mi się. — tłumaczy. — Nie miałem kiedy go naładować i nawet teraz jechałem tutaj z pamięci, bo rano szybko sprawdziłem, gdzie jest to wesele.

Wywracam oczami na jego durne tłumaczenia, ale postanawiam nie ciągnąć dalej rozmowy z nadzieją, że milczenie pomoże mi zapomnieć o jego idiotycznym zachowaniu. Ku mojemu zaskoczeniu dzieje się to zdecydowanie szybciej niż się spodziewam, bo w pewnym momencie mężczyzna zwyczajnie kładzie swoją dłoń na mojej i delikatnie ją ściska.

Mimowolnie od razu czuję niezbyt przyjemne ciepło w dolnej części brzucha, ale staram się nie przywiązywać do tego większej uwagi, więc udaję, że skupiam się na księdzu.

Jednak wiem, że podczas ceremonii odleciałam gdzieś daleko, bo nawet nie wiem kiedy dobiega ona końca, a para młoda odchodzi na bok, żeby szybko zrobić kilka zdjęć w plenerze, póki pogoda im dopisuje.

— Nie bądź na mnie zła. — czuję na plecach dłoń Lewisa, gdy wzrokiem wypatruję mojej rodzinki. — Przepraszam.

— Tato! — kompletnie ignoruję Hamiltona i staję na palcach, machając dłonią do swojego ojca.

Ten, idąc wraz z Emilianem i mamą, niemal od razu mnie zauważa, co wnioskuję po kiwnięciu głową w moją stronę. Teraz nadszedł wielki moment, na który czekałam od dłuższego czasu, więc zacieram dłonie i każę Lewisowi odwrócić się plecami.

lights | l.hamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz