16

1.6K 75 48
                                    

Sobotni poranek mija mi w tak zastraszająco szybkim tempie, że nim się orientuję to jest już południe. Wręcz od samego świtu zapierdzielam jak chińczyk na polu ryżu i staram się przyszykować wszystko na popołudniową uroczystość.

Auri i Brandon wymyślili sobie, a w zasadzie to moja siostra, która w ich związku jest osobą decydującą i nieprzyjmującą odmowy jak jakiś totalitarysta, że ich ślub odbędzie się w hotelu za miastem, a dokładnie w jego ogrodzie.

Jako, że los uwielbia pogrywać sobie z Auri, to od samego rana zapowiadane były opady deszczu i naprawdę czekam aż w końcu walnie taką nawałnicą i utrze się nosa pannie młodej.

Auri nigdy nie była dobrą siostrą, wręcz nawet nazywanie jej tak powinno być czymś zakazanym. Zdecydowanie lepszą więź mam z Emilianem, chociaż nie rozmawiamy zbyt dużo, bo chłopak jest strasznie zamknięty w sobie, ale naprawdę wolę wyciągać z niego każde słowo niż przez dziesięć sekund słuchać Auri.

Dzisiaj udaję, że zależy mi na jej uroczystości, więc gdy ona siedzi u fryzjera i kosmetyczki, ja haruję jak wół, żeby wszystko przygotować. Z samego rana wysłałam też Lewisowi adres hotelu, bo zwyczajnie nie mogę z nim tutaj przyjechać, a nie chciałam, żeby chodził za mną od rana jak cień i marudził, że albo mu za gorąco, albo za zimno, albo jest głodny, albo poszedłby spać. Ostatnio zauważyłam, że to naprawdę wielka maruda.

— Emilian, pomożesz mi z tymi kwiatami? — wzdycham, próbując włożyć bukiet do wazonu, ale na moje nieszczęście niewiele widzę i nie potrafię trafić do środka. — Emilian. — powtarzam.

Widzę jak chłopak siedzi na trawie z telefonem w ręku, oglądając w nim coś, wciągając się do tego stopnia, że kompletnie mnie ignoruje, a ja naprawdę potrzebuję pomocy, jeśli chcę ze wszystkim zdążyć.

— Słyszysz mnie?

— Tak, czekaj. — macha na mnie ręką, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

Rzucam, więc te przeklęte kwiaty na ziemię i podchodzę do niego, tym samym zasłaniając słońce, które wcześniej padało na jego twarz. Chyba ulewa jednak się oddala i cały mój misterny plan szlag trafi.

— Co ty tam oglądasz? — wzdycham.

— Wyścig. — pociąga nosem. — Zaraz koniec, więc poczekaj chwilę i ci pomogę.

Marszczę brwi i uważnie w głowie analizuję to co mi właśnie powiedział. Lewis nic nie wspominał o żadnym wyścigu, więc mój brat z pewnością ogląda coś innego niż ja myślę.

— A kto wygrywa? — pytam kompletnie bez sensu, bo tak naprawdę gówno mnie to obchodzi.

— Hamilton.

Mój wzrok zatrzymuje się na naszym ojcu, który właśnie idzie w naszą stronę, ale to nie dlatego, że jakoś bardzo mnie to interesuje, tylko dlatego, że nie wierzę w to co usłyszałam. Jeżeli Lewis jest teraz na jakimś wyścigu to przysięgam, że dostanę zaraz zawału, ale jeszcze zanim to się stanie to przeklnę go na wszystkie czasy.

— Lewis Hamilton? — szepczę, ale mój głos dziwnie drży.

— Ta. — mruczy. — Na Grand Prix Turcji.

Przenoszę wzrok na swojego brata, mając nadzieję, że mnie wkręca, ale gdy nachylam się i faktycznie miga mi przed oczami samochód wyścigowy Lewisa to tracę już wszelkie złudzenia.

Lewis jest po prostu w Turcji. A powinien być tutaj. We Francji. Ewentualnie w Monako.

— Wszystko gra, Alma? — tata kładzie mi dłoń na ramieniu. — Posmutniałaś.

lights | l.hamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz