01. Wariat, który się boi

5.1K 225 94
                                    

Harry nie wiedział czy nie zwariował. Ostatnie dni wydawały mu się istnym szaleństwem, sennym marzeniem, z którego zaraz się wybudzi i okaże się, że znowu jest w komórce pod schodami, a Dudley skacze po schodach tylko po to, aby go zdenerwować.

Nie mógł uwierzyć, że w końcu będzie miał szansę, by wyrwać się z tego piekła. Świadomość tego, że nie będzie musiał więcej spać na zatęchłym materacu, czytać książek, które dostawał od nauczyciela angielskiego, w słabym świetle żarówki i rysować na kartkach, które Dudley wyrzucał pogniecione do kosza na śmieci, a Harry je wyciągał, bo wizja tego, że nie ma na czym rysować, była gorsza niż brak kolacji.

Czasami zastanawiał się co będzie z nim za kilka lat. Kiedy pójdzie do liceum. I nie mógł sobie tego wyobrazić. Wizja tego, że dopóki nie osiągnie osiemnastu lat i stanie się pełnoletni, będzie skazany na życie z Dursleyami powodowała, że miał ochotę krzyczeć, ale jedynie co mógł zrobić to zacisnąć dłonie w pięści tak, że krótkie paznokcie wbijały w skórę i robiły się krwawe półksiężyce, bo ciotka Petunia będąca w salonie z koleżankami nie mogła go usłyszeć.

Potem stwierdzał, że ucieknie.

Zostawi za sobą ten piekielnie idealny Privet Drive 4 i będzie mógł w końcu odetchnąć. Wizja tułania się po Londynie czy całym kraju bez grosza przy duszy była lepsza, niż kolejne lata spełniania każdego absurdalnego polecenia wuja Vernona i słyszenia tego przeklętego chłopcze!

A potem przyszedł list i ta wielka zmiana, o której Harry zawsze marzył. Nie spodziewał się jednak, że przyjmie ona postać wielkiego i zarośniętego mężczyzny, który powie mu, że jest czarodziejem, ale Potter nie narzekał. To wszystko jednak zostało po raz kolejny zniszczone, kiedy dowiedział się, że każdy znał jego imię i nazwisko, bo był sławny. Harry nie rozumiał jak czarodzieje mogli pozwolić, by ich wybawiciel – jak sądzili, bo trudno mu było uwierzyć, że roczne dziecko mogło zabić czarnoksiężnika – spał w komórce pod schodami i uciekał na dach przed chłopakami, którzy chcieli znowu zobaczyć jak w jego zielonych oczach stają łzy ból,u kiedy deptali mu po palcach i okładami kijami po plecach.

Ale może i życie Harry'ego się zmieniło, on nadal był taki sam. Ciągle się bał, liczył na kolejne ostre słowa i z każdej strony czekał na atak. Rozglądał się uważnie i wypatrywał zagrożenia, bo tego właśnie nauczyło go życie – jeśli zdarzyła ci się jedna dobra rzecz, licz się z tym, że zaraz przyjdzie cała masa rzeczy, które spowodują, że będziesz chciał umrzeć.

Strach ten nie opuścił go nawet wtedy, kiedy trzymał w dłoni różdżkę, która jak mówił pan Ollivander, sama go wybrała. Ten kawałek patyka miał spowodować to, że będzie mógł się obronić – rzucić zaklęcie i patrzeć na efekty swoich działań. On jednak czuł się jakby ktoś powiedział mu, że znowu był skazany na pomoc z zewnątrz, bo wiedział, że jeśli Dudley mu ją zabierze to znowu stanie się nikim (a może ciągle nim był tylko przez to co usłyszał do Hagrida dał sobie nikłą nadzieję, że jest inaczej). Jednak wiedział, że może czarować bez różdżki. Robił tak już przecież i wtedy czuł, że magia wypełnia go od środka, zalewa niczym wodospad i szuka ujścia, które Harry jej dawał, bo inaczej utopiłby się w niej i nie mógł normalnie oddychać. A kiedy ona wylewała się z niego czuł, że bierze prawdziwy oddech, który nie był urywanym świstem tylko po to, aby dostarczyć tlenu do organizmu i nie spowodować jeszcze większego bólu w potłuczonych żebrach. Harry wtedy czuł, że naprawdę istniał.

Jego życie było niczym więcej jak służeniem strachowi.

Wypełniał każdą jego wolę i zgadzał się z każdym najmniejszym szeptem. Bo to właśnie strach, a nie odwaga, powodowały, że czasami udało mu się uciec przed zamachniętą pięścią wuja Vernona czy gangiem Dudleya.

Ślizgon || Harry  PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz