fyozai: prezent

1.1K 52 28
                                    

– Co mi dasz?

Na razie dał mu jedynie cierpiętnicze westchnienie i to prosto w twarz. Doskonale czuł oddech Dazaia na swojej własnej, a to znaczyło, że wisiał tuż nad nim i wpatrywał się nieustępliwie w jego wykrzywioną w najwyższej boleści ekspresję. Fiodor czuł to wręcz przez skórę, jakby co najmniej jego słowa na dzień dobry nie były na to wystarczającym dowodem.

Byli razem już ponad pół roku. Odkładając na bok igranie ze światem i sobą nawzajem, żyli we dwójkę w lokum Dazaia, który łaskawie wysunął tą wspaniałomyślną propozycję wspólnego zamieszkania, o czym lubił zresztą przypominać. Nie interesowało go to, że to właściwie akademik Zbrojnej Agencji Detektywistycznej i każdy z wrogów Dostojewskiego (a i już właściwie jego również, skoro ukrywał i romansował z terrorystą), był praktycznie tuż pod nosem. Jeden nieuważny ruch i było po nich – nie, najważniejsze było to, że Osamu nie miał Fiodora na co dzień, a gdy ten już się zjawiał, skradał się jak mysz (tak, z tego też lubił żartować) lub przychodził wyziębiony od swoich nor, w których ukradkiem pomieszkiwał między próbami zawładnięcia nad światem bądź swoim kochankiem. A Dazai nie lubił, gdy Fiodor był zimny, bo wtedy przytulanie się do jego wychudzonego ciała nie było już takie przyjemne. Rosjanin czasem musiał poświęcić dużo czasu na analizowanie systemu wartości swego mężczyzny, a że ten potrafił zmieniać się z dnia na dzień, nie można było powiedzieć, że wiódł u jego boku nudne życie.

Nudne może nie, ale na pewno czasami męczące.

– Co mam ci dać?

– Ty mi powiedz.

Westchnął po raz wtóry i przetarł twarz, przekręcając się na bok i zakrywając bardziej kołdrą. Pierwsza z niewielu nocy, którą przespałem prawie całą, a on już...

– Są święta. Dzisiaj – zaznaczył Dazai, łaskawie wyjaśniając swoje potrzeby wybudzonemu. – Dwudziesty czwarty grudnia. Dzień Bożego Narodzenia. Dzień, w którym wszyscy celebrują narodziny twojego ulubionego pana i obdarowują się prezentami.

– Tak, wiem, na czym polegają święta – mruknął Fiodor, już krocząc ścieżkami umysłu bruneta. Wyboista droga. – W Rosji nie obchodzimy świąt... nie teraz.

– Jesteś w Japonii, to cię nie usprawiedliwia. Co mi dasz? – zapytał po raz kolejny, ale tym razem chyba nie oczekiwał odpowiedzi. – Ja ci coś kupiłem.

– Naprawdę? – Fiodor aż otworzył zaspane oczęta i zlustrował nimi twarz Osamu, jakby chciał wybadać, na ile mówi prawdę.

– Naprawdę. Dłuugo szukałem, nim znalazłem odpowiedni prezent. Wiesz, najpierw chciałem sprawić ci koronę i berło, byś poczuł się jak władca świata, na co przecież aspirujesz...

– To nie jest...

– ...ale uznałem, że mnie na to nie stać. Co prawda znalazłem takie różowe i puszyste w sklepie za piątaka, ale postanowiłem oszczędzić ci tego upokorzenia. Potem pomyślałem o ekspresie do kawy, którego nie mam, a który by ci się przydał, ale wtedy znów byś stronił od łóżka, a ja przez ciebie nie lubię już spać sam... miałem jeszcze pomysł, by kupić ci pelerynkę z wszytym misiem pod spodem, wiesz, tym przyjemnym materiałem, by nie było ci zimno, ale na sto procent byś ją przepocił jak tamtą – swoją drogą, musimy iść na jakieś zakupy, musisz mieć więcej ubrań – więc...

– Proszę, wytłumacz mi, jakim cudem masz tyle energii z rana – przerwał mu Dostojewski, znów chowając głowę pod kołdrę. Zaczynała go boleć od tego potoku słów, który musiał przetwarzać na bieżąco. Cóż, nawet geniusze mają jakieś słabostki; jego zdecydowanie było trzeźwe myślenie po prawie całej przespanej nocy. Nie był do tego przyzwyczajony.

pragnienia // bsd oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz