shibufyo: pokochać deszcz

561 29 6
                                    

– Nie nudzi cię ciągłe patrzenie na to?

Ach, już to kiedyś powiedziałem. Zadał to pytanie jednak zupełnie innej osobie, w zupełnie innym miejscu i okolicznościach... a jednak były to dokładnie te same słowa. Wypowiedział je tak samo zdumiony, że ktoś może być zainteresowany czymś przez dłuższą chwilę, jak wtedy. On szybko tracił zainteresowanie czymkolwiek, co wpadło mu w ręce. Po jakimś czasie każda rzecz i czynność stawała się dla niego mdła, monotonna, a on odnosił wrażenie, że nic na tym świecie nie przyniesie mu może już nie tyle co spełnienia, bo na nie przestał liczyć, a po prostu radości.

Do chwili, w której kolejny raz otworzył oczy po tym jak był pewien, że umarł na dobre.

Tym razem pamiętał wszystko. Jego wspomnienia nie zmieniły się, nie zniknęły, nikt na nie nie wpłynął. Doskonale pamiętał ten moment, gdy Atsushi Nakajima przeciął jego głowę pazurami w trakcie eksperymentu, który na nim przeprowadzał. Pamiętał podróż do Yokohamy i chwilę, w której zdolność Osamu Dazaia okazała się być rozczarowaniem, gdy Fiodor Dostojewski poderżnął mu gardło i gdy ten sam tygrysołak zmiażdżył jego czaszkę... a mimo to znów się obudził. I zobaczył swojego drugiego zabójcę przy łożu.

Ciężko było opisać to, co wtedy poczuł. Przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywał się w swojego oprawcę, a jednocześnie wybawiciela czerwonymi ślepiami, niezdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa czy poruszenia którąkolwiek z kończyn. Zresztą, nawet nie musiał robić żadnej z tych rzeczy. Demon z Rosji opowiedział mu wszystko zaraz po tym, jak Shibusawa otworzył oczy.

Te słowa nieustannie się w nim odbijały, nawet po upływie... właśnie, jak długiego czasu? Ile minęło od momentu, w którym znów się obudził? Nie miał pojęcia. Jego dni zlewały się w jedno, rozciągały niczym długi żelek, który nie chce się przerwać bądź ser na uwielbianej przez ludzkość włoskiej potrawie. Tatsuhiko ledwo zauważał, gdy księżyc ustępował słońcu i na odwrót. Ciężko mu było spać, gdy wiedział, że zaznanie wiecznego snu sprawia mu trudność.

Jak to możliwe, że nadal żyję? Zadawał sobie to pytanie już niezliczoną ilość razy. Wiedział, że było ono kompletnie absurdalne oraz nietrafione, bowiem on wcale nie żył i nie chodziło tutaj już o to, że jego codzienność była najzwyklejszą w świecie wegetacją.

– Lubię to robić, to mnie uspokaja.

Shibusawa zamrugał kilkakrotnie. Odpowiedź Fiodora wybiła go z kolejnego zamyślenia i kazała mu uważniej przyjrzeć się mężczyźnie. Ubrany w czarny golf i wygodne spodnie o jasnym kolorze, siedział na rozległym parapecie w drogim apartamentowcu w środku metropolii. Wgapiał się w miasto jakieś osiem pięter niżej, podczas gdy o szybę rozbijały się kropelki deszczu, zamazując mu widok i utrudniając podziwianie Yokohamy.

Najciemniej pod latarnią, huh...

– Lubisz patrzeć na miasto w deszczu? Stąd nic nie widać.

– O to właśnie chodzi – Dostojewski przyłożył dłoń do szyby, nawet nie spoglądając na swojego rozmówcę. – Rozmemłane miasto. Teraz doskonale można dostrzec zepsucie, które się w nim szerzy. Zakrzywione kontury, rozmyte budynki, nieokreślony świat pełen szarości i duchoty... widzisz? Gdy spojrzysz z tej perspektywy, nalatujące na człowieka łzy nieba rozmazują go jakby był niczym. Mrówką, którą można utopić jedną kroplą.

Białowłosy założył ręce na piersi, uprzednio przerzucając swe długie kosmyki na plecy. On również był odziany w coś wygodnego – sweter i dresy; nie potrzebował się teraz stroić. W końcu od dość dawna nie wychodził na zewnątrz, słuchając się Fiodora, który zalecał mu raczej siedzenie w mieszkaniu. Co miałby zresztą tam robić? Nic dobrego ani satysfakcjonującego go tam nie czekało.

pragnienia // bsd oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz