Prolog

78 4 4
                                    

- Za nim! Nie może uciec! – Takim i innym okrzykom towarzyszyło ujadanie psów tropiących, a on biegł i robił wszystko, by nie zwolnić. Wiedział, że jeśli zdoła dotrzeć do Trawiny, to uwolni się od tych idiotów. – Już go widać! Puścić psy luzem! – Gdy tylko to usłyszał, zbladł. Czuł się coraz słabszy i z trudem łapał oddech, który z każdym kolejnym haustem palił mu płuca jakby zaciągał się rozpalonym żelazem. To był przedsmak tego co go czeka jeśli złapią go, bo tu w hrabstwie Trawin River tak właśnie karano oskarżonych o gwałt. Tak się jednak składało, że to co zrobił z córką hrabiego nie było gwałtem tylko finalizacją długiej i szczerej miłości jaka ich połączyła.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu gdy został zatrudniony jako pomocnik głównego lokaja. Wbrew pozorom to nie była jakaś specjalnie intratna pozycja, bo takich pomocników było w sumie sześciu i każdy odpowiadał za inną część pałacu. On miał pecha, jak wówczas uważał, trafić na część z pokojami panienki. Rozwydrzonego bachora, jak ją wówczas wszyscy słudzy widzieli. Blondynka o trochę bladej cerze z drobnymi piegami na zgrabnym nosku. Po ojcu miała niebieskie oczy i lekko wysunięty podbródek. Natomiast po matce pochodzącej z dalekiego południa, miała owe blond włosy i duże okrągłe oczy. Wydawały się zupełnie nie na miejscu przy jej w sumie drobnej twarzy, bo dominowały nad nią tak jak błękit nieba dominuje nad ziemią. Gdy patrzyło się na nią to nie widziało się jej postury, rysów twarzy tylko te oczy, które z chłodem godnym góry lodowej przewiercały cię na wylot. To właśnie one sprawiały, że była kropka w kropkę jak ojciec i tak była też odbierana. Jak zimna, wyrachowana suka, która z radością posyła ludzi na najgorsze tortury za najmniejsze przewinienia. Pamiętał jak przeklinał swego pecha gdy poinformowano go, że zajmie się, między innymi, jej pokojami. Oczywiście jako mężczyzna nie miał do nich wstępu gdy przebywała tam panienka, ale nic nie stało na przeszkodzie, a nawet oczekiwano od niego, że będzie je odwiedzał pod jej nieobecność. Wszak musiał jakoś kontrolować pracę pokojowych.

Już myślał, że omdlałe nogi załamią się pod nim ze zmęczenia, ale dokładnie wtedy dostrzegł jak promienie wschodzącego słońca odbijają się od wód Trawiny.

- Nareszcie. – Szepnął do siebie, czując przypływ nowych sił.

Nagle usłyszał szelest trawy rozdeptywanej przez ścigające go psy, ale nie miał odwagi się obejrzeć, bo bał się potknięcia. Nagle poczuł szarpnięcie na nogawkach i po chwili drugie, którym towarzyszyło niskie warczenie. Wiedział, że już go dopadli, że nie ma szans na ucieczkę i zaraz zostanie rozszarpany jak krwawy ochłap rzucony wygłodniałym wilkom. Kolejne szarpnięcie za nogawkę, teraz już porządne, od którego wywrócił się. Odruchowo zamknął oczy, czekając na szczęki zaciskające się na jego szyi, ale zamiast nich, poczuł chłód wody zamykającej się wokół niego.

Udało się. – Pomyślał, wykonując wymach ramionami, który miał odciągnąć go jak najdalej od miejsca wpadnięcia do rzeki. Nawet nie próbował walczyć z nurtem, tylko od razy poddał się jego sile pozwalając, by uniósł go ku niepewnej przyszłości.

NajemnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz